Dla wolnomyślicieli i radykałów, którzy przenieśli się do Vermont w latach 60. i 70. przeszłość może być przesłonięta chmurą … drewna … dymu. Ale jak wygląda teraźniejszość?
To pytanie Judy Pond z Norwich postawiła Brave Little State.
Brave Little State to podcast dziennikarski VPR napędzany przez ludzi: Zbieramy wasze pytania dotyczące Vermont, naszego regionu lub jego mieszkańców, a następnie poddajemy je pod publiczne głosowanie. Judy zadała w tym miesiącu zwycięskie pytanie:
„Gdzie są wszyscy starzejący się hipisi, którzy przeprowadzili się do Vermont w latach 60. i 70. i co robią teraz?”
Aby znaleźć odpowiedź, szukamy wspomnianych „starzejących się hipisów” i pytamy ich, co zmieniło się w ich życiu – a co pozostało takie samo.
Poznaj naszą zwycięską autorkę pytań
Zanim zaczniemy, poznajmy naszą autorkę pytań, Judy.
„Kiedy tu przyjechałam”, mówi Judy, „Chyba myślałam, że będę uprawiać całe moje własne jedzenie na zawsze i mieć dużo zwierząt. … A to już całkiem odeszło w zapomnienie. Wiesz, mam ogród.”
Judy ma prawo pytać o „starzejących się hipisów”, ponieważ sama jest jednym z nich: Przeprowadziła się do miasteczka Sharon w 1968 roku, po uzyskaniu tytułu magistra lingwistyki na Uniwersytecie Browna.
„To było … przed Kent State ,” wspomina. „Po Martin Luther King.”
Niedługo po tym, Judy i kilku przyjaciół zaczęło alternatywną szkołę.
„To była tylko mała szkoła. Pomyśleliśmy: „To jest ekscytujące”, mówi. „I zapłaciliśmy sobie 100 dolarów miesięcznie, kiedy mogliśmy sobie na to pozwolić.”
W 1971 roku Judy zbudowała sobie mały domek w Norwich. Zanim „małe domy” były rzeczą, oczywiście.
„Poszedłem do biblioteki i wziąłem książkę o nazwie Modern Carpentry,” mówi. „Nie wiedziałam, co robię, ale wszyscy mi pomogli, udzielili rad i wyszło świetnie.”
Szkoła alternatywna nie przetrwała zbyt długo, ale Judy została w tym domu (choć miała kilka dobudówek) przez ponad 40 lat. Pozostała również w edukacji, głównie jako nauczycielka w gimnazjum: „Ósma klasa. Trochę liceum, w sumie przez 45 lat. I odeszłam na emeryturę dziewięć lat temu.”
Subskrybuj Brave Little State:
Loading…
Więc jaka jest odpowiedź Judy na jej własne pytanie? Co robi w tych dniach?
„Teraz jestem kimś, o kim nie miałam pojęcia, że się nim stanę”, mówi, zapalając się. „Jestem skrzypaczką.”
Od dwóch lat ćwiczy z nagraniem Suity wiolonczelowej nr 3 C-dur Bacha.
„Nazywam siebie dorosłą skrzypaczką i spędzam dużo czasu w New Hampshire w Upper Valley Music Center, które jest po prostu cudownym miejscem w Lebanon”, mówi Judy.
Judy mówi, że formatywnym sposobem myślenia w jej hipisowskich latach było poczucie, że jeśli znajdziesz odpowiednią książkę lub mentora, możesz nauczyć się robić wszystko – na przykład zbudować dom lub grać na skrzypcach.
„Interesuje mnie więc, czy inni ludzie z tamtej epoki zachowali niektóre z tych postaw o tym, że wszyscy możemy nauczyć się robić cokolwiek chcemy i gdzie ich to zaprowadziło,” mówi.
Jak mamy w zwyczaju, zebraliśmy niektóre z waszych historii, aby pomóc odpowiedzieć na to pytanie. Posłuchajcie:
Podziękowania dla wszystkich, którzy podzielili się z nami swoimi historiami!
„Hipisi, marzyciele, dziwacy i radykałowie”
Jeśli nie jesteś zaznajomiony z ruchem powrotu do ziemi w Vermont – lub inwazją hipisów, jak niektórzy go nazywali – oto krótkie tło.
„The back-to-the-land movement was an outgrowth of the Civil Rights Movement,” mówi pisarka z Rutland, Yvonne Daley.
Yvonne jest autorką zupełnie nowej książki o tej epoce zatytułowanej Going Up the Country: When the Hippies, Dreamers, Freaks and Radicals Moved to Vermont.
Mówimy o wielu hipisach, marzycielach, dziwakach i radykałach – szacunkowo 40 000 w latach 1970-1980. Włącznie z Yvonne, której akcent z Massachussetts przyniósł jej hipisowskie przezwisko „Boston.”
Podliczając Yvonne, było „co najmniej 75 uznanych gmin w stanie w późnych latach 60-tych, wczesnych 70-tych, i o wiele więcej, które, wiesz, działały pod radarem.”
Ładowanie…
Ubrania były kapryśne, ale filozofie kontrkultury nie były żartem.
„Byliśmy bardzo rozczarowani zamachami na naszego prezydenta, prezydenta Kennedy’ego, jego brata Roberta Kennedy’ego i Martina Luthera Kinga, Jr,” Yvonne mówi. „A potem przyszła wojna. I nagle nasi bracia i ludzie, którzy chodzili z nami do szkoły średniej, zostali wysłani na wojnę w miejsce zwane Wietnamem.
„Tak więc, miało to coś wspólnego z opozycją wobec wojny. Miało też coś wspólnego z eksperymentalnym stylem życia, próbując niemalże rozwalić wiele stereotypów, czy to na temat rodziny nuklearnej, czy tego, jak wychowywać dzieci.”
A back-to-the-landers byli szczególnie zainteresowani tym, co Yvonne nazywa „starymi sposobami.”
„Pomysł, że można uprawiać własne jedzenie, że można samemu szyć ubrania, że można zbierać własne drewno,” wyjaśnia. Odkryliśmy, że to już istniało w Vermont.”
Przy okazji, kiedy Yvonne mówi „my”, ma na myśli głównie zamożnych, wykształconych białych ludzi.”
„Wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy uprzywilejowani”, mówi. „Odrzucaliśmy komfort.”
Ta część historii Vermont jest bardzo dobrze udokumentowana. Możesz zbadać Projekt Kontrkultury lat 70-tych Vermont Historical Society, który posiada ponad 50 wywiadów ustnych dostępnych online. Możecie również sprawdzić nową książkę Yvonne Going Up the Country (a niektóre osoby z jej książki pojawiają się w tym odcinku).
Profile by Angela Evancie
Wyobraźcie sobie młodą kobietę w latach 70-tych. Długie brązowe włosy i zdecydowany kontrkulturowy styl.
W tamtych czasach garderoba Marilyn Skoglund obejmowała obrus z frędzlami i puchową kamizelkę z odznaką szeryfa. Ma kolekcję zdjęć z czasów, kiedy mieszkała w orbicie Goddard College, w Plainfield – przyjechała tu ze swoim mężem Duncanem w 1973 roku.
„Duncan uczył malarstwa, grafiki i rysunku w Goddard College. A ja miałam to cudowne małe dziecko” – mówi. „Wynajęliśmy ten bajeczny, malutki domek pasterski w środku 500-akrowej farmy mlecznej. Brak izolacji, ogrzewanie drewnem. Ale farmer był wspaniały. Zanurzałam się w surowym mleku ze zbiornika, a on od czasu do czasu dawał nam kurczaka. I to był cudowny sposób na życie.”
To był świt Ery Wodnika, a Marilyn i jej koledzy hipisi chcieli tworzyć sztukę, odrzucić materializm i żyć rozsądnie.
„… Czynić dobrze naszym sąsiadom, czcić ziemię i wszystkie te piękne ideały, z którymi wszyscy wtedy przyszliśmy”, mówi. „Aby dać wam wyobrażenie o tym, jak bardzo przejęliśmy kulturę hipisowską, grałam wtedy na autoharpie i miałam własnoręcznie zrobiony futerał na autoharpę z owczej skóry, w którym kładliśmy naszą córkę na podłodze, kiedy graliśmy muzykę w folwarku.”
Ale to było wtedy. A teraz? Ta pijąca surowe mleko, grająca na autoharpie hipisowska mama jest zastępcą sędziego w Sądzie Najwyższym Vermont.
W niedawny wiosenny dzień, słońce wlewa się do okien izb Justice Skoglund w budynku Sądu Najwyższego Vermont w Montpelier. Ale jej honor jest głęboko w jej pracy.
„Do tej pory dziś rano odpowiedziałem na e-maile o spotkaniach, które są zaplanowane i przejrzałem inny obieg sprawiedliwości proponowanego projektu opinii,” mówi. „A teraz skupiam się na przygotowaniu się do kadencji, po prostu czytając briefy. (…) Uwielbiam tę część. Co miesiąc czegoś się uczę. Właśnie w tej sprawie, którą teraz czytam, uczę się czegoś o prawie bezrobocia, czego wcześniej nie wiedziałam. Więc to jest świetna praca. Po prostu nigdy nie jest nudna.”
Sędzia Skoglund została powołana do Sądu Najwyższego Vermont w 1997 roku – jako druga kobieta, która kiedykolwiek zajęła miejsce na tej ławie.
Przedtem była w sądzie rejonowym, „i rodzinnym i cywilnym. A wcześniej przez 17 lat pracowałam w biurze prokuratora generalnego”, wyjaśnia.
Brzmi to jak dość standardowy życiorys, dopóki nie dotrze się do stopni naukowych Skoglund. Ma ona tylko jeden z nich: licencjat z rzeźby i historii sztuki.
„Wierzę, że jestem jedynym sędzią Sądu Najwyższego w kraju, który nigdy nie poszedł do szkoły prawniczej,” mówi z dumą. „Mogę się mylić w tej kwestii, ale nie sądzę.”
Oto jak to wszystko się stało: W latach 70. młoda hipiska Marilyn Skoglund zdecydowała, że chce studiować prawo, ponieważ lubi czytać i pisać. Potrzebowała też stałego dochodu.
„Wiesz, kiedy poślubisz artystę, w pewnym momencie dociera do ciebie, że jedno z was musi faktycznie zarabiać”, żartuje.
Niestety, tytuł licencjata Marilyn w sztukach pięknych nie uczynił jej najsilniejszym kandydatem do szkoły prawniczej. Zdała egzaminy LSAT i złożyła podania do szkół, ale jej podania zostały odrzucone.
Ale nie zniechęciła się. Podobnie jak nasza autorka pytań Judy, Marilyn wzięła na siebie zadanie nauczenia się umiejętności, których pragnęła. I skorzystała z wyjątkowego prawa Vermont, które w zasadzie pozwala aspirującym prawnikom uczyć się w pracy.
„Teraz nazywają to studium biurowym. W tamtych czasach było to czytanie dla baru, czytanie dla prawa. … Jest to jeden z cudów Vermont, że można terminować się na cztery lata, nie iść do szkoły prawniczej, a następnie podjąć bar wraz z wszystkimi innymi,” wyjaśnia Skoglund. „I jeśli zdasz, możesz zostać adwokatem. I to jest dokładnie to, co zrobiłem.”
Dzisiaj, Justice Skoglund jest najdłużej urzędującym sędzią w Sądzie Najwyższym, a ona orzekła w przełomowych sprawach Vermont, takich jak ten, który ostatecznie doprowadził do ustawy o związkach partnerskich w Vermont.
Och, a także mieszka teraz w domu, a nie w chacie pasterskiej.
„Powiem wam, że wciąż przechodzę obok tego termostatu na ścianie i mówię, 'Cześć. Kocham to. Wykonuj swoją pracę!” – mówi. „Po 11 latach ogrzewania niczym innym jak drewnem, kocham mój termostat.”
Ale ona nosi te lata ze sobą. Jeśli dobrze się wsłuchać, język, którego używa Justice Skoglund, mówiąc o swojej pracy, przypomina wartości, jakie hippisi przypisywali takim rzeczom, jak harmonia społeczna i sztuka.
„Po prostu zakochałam się w prawie”, mówi. „Jest tak logiczne. Nakreśla, jak żyć w społeczeństwie jednostek bez przeszkadzania wszystkim innym. To po prostu niesamowicie wspaniała forma sztuki.”
Są też bardziej jawne powiązania. Biuro sędziego Skoglunda jest po prostu tak cyganeryjne, jak tylko izba może być. Sama pomalowała ściany na dostojny niebieski kolor. Nad jej półką z książkami wisi głowa uśmiechniętego dzika, którego nazywa Emmett. Jest on otoczony dwoma oprawionymi zdjęciami: jedno przedstawia prezydenta Harry’ego S. Trumana, a drugie to podpisane zdjęcie komiczki Lily Tomlin.
W międzyczasie, sędzia Skoglund przekształcił lobby Sądu Najwyższego w gigantyczną galerię sztuki, z obracającymi się wystawami artystów z Vermont, „ponieważ ściany były po prostu idealne do wyświetlania sztuki, a więc mogę trzymać palec w wiedzy, kto jest w Vermont, kto co maluje, kto co widzi.”
W dniu wizyty Brave Little State, obrazy artysty z Castleton, Toma Merwina, rozbryzgują się na ścianach lobby w kolorach różu, pomarańczy i błękitu.
„A najlepszą rzeczą w tym projekcie tam na dole … jest to, że mogę przyjść do pracy i zobaczyć pracowników stojących przed obrazem i rozmawiających o nim”, mówi Skoglund. „Nie boją się już sztuki, bo jest ona wokół nich cały czas. I myślę, że to jest wspaniałe.”
A Skoglund mówi, że jej własne doświadczenie jako artystki poszerzyło jej perspektywę jako sędziego, zwłaszcza gdy chodziło o sprawy dotyczące rodzin żyjących w ubóstwie.
„Wiecie, tak naprawdę myślę, że posiadanie wykształcenia artystycznego uczyniło ze mnie o wiele lepszego sędziego. Rozumiałam ubóstwo” – mówi. „Nie wiem, czy moi koledzy mieli taką perspektywę, czy nie, ale kiedy ludzie w sprawach o ustalenie ojcostwa twierdzili, że 'w domu był bałagan’. No cóż, hello. Mieszkałam w domu z ogrzewaniem na drewno i dwoma pokojami, nieocieplonym. Czasami panował tam bałagan.”
Skoglund wspomina sprawę, w której twierdzono, że ojciec nie wysyłał swoim dzieciom do szkoły „odpowiednich przekąsek”.
„Zatrzymałem terapeutę, który zeznawał na rozprawie i powiedziałem: 'Wie pan, doktorze… Chcę pana ostrzec, zeznaje pan przed kimś, kto kiedyś nie miał co wysłać swojemu dziecku do szkoły. Więc wysłała kokosa i młotek na przekąskę’. A on patrzył na mnie jak na kogoś, kto w każdej chwili może być zdeterminowany… To znaczy, robiłam, co mogłam. Zanim mój mąż odszedł, zaczęłam pracować w biurze prokuratora generalnego i zarabiałam chyba 7000 dolarów rocznie.”
Te doświadczenia ukształtowały jej światopogląd, ale Justice Skoglund mówi, że jej hipisowski charakter idzie tylko tak daleko.
„Myślę, że hipisowskie pochodzenie jest po prostu wymuszeniem humanistycznego rodzaju podejścia do życia. Ale moim pierwszym wiernym jest prawo. Złożyłem przysięgę. Traktuję to bardzo poważnie” – mówi Skoglund. „Zdarzało mi się wydawać decyzje, których nie znosiłem, ale tego wymagało prawo. Więc … Nie jestem sędzią aktywistą. Wydaje mi się, że myślę o sobie jako o sędzim środka drogi. Będę bardzo chronił indywidualne prawa i wolności. Ale będę również czytał, co mówi prawo i nie będę próbował naginać języka legislacyjnego, aby dopasować wynik, który chciałbym zobaczyć.”
Loading…
Profile Niny Keck
Jeśli jest wiosna w Vermont i chcesz ugotować głowy skrzypiec lub dzikie rampy, Greg Cox jest twoim człowiekiem.
Greg jest właścicielem Boardman Hill Farm w West Rutland i można go znaleźć na Rutland Farmers Market w soboty. (Zaleca on siekanie zielonych ramp i smażenie ich z masłem i oliwą z oliwek.)
W Rutland, każdy wydaje się znać Grega Coxa. Jest on kimś w rodzaju królewskiej rodziny na rynku farmerskim – ponieważ pomógł przekształcić to, co było sennym on-again, off-again rynku Rutland w weekendową imprezę, która przynosi lokalnej gospodarce ponad 5 milionów dolarów rocznie.
„Stało się to punktem dumy Rutland,” mówi Cox. „I tak wszyscy przychodzą … a my zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby włączyć wszystkich – od, no wiesz, osób z problemami ekonomicznymi aż do … lekarzy pielęgniarek. Wszyscy przychodzą.”
What is just the way Greg likes it. Bo choć jest biznesmenem, rolnikiem i ojcem, jest również rewolucjonistą, który wierzy, że równość i szacunek są ważniejsze niż zysk.
„Wciąż jestem hipisem”, mówi. „Umrę jako hipis, tak.”
Greg urodził się na Bronksie w 1950 roku. Pamięta, że jako dziecko pomagał w ogrodzie warzywnym swojej babci i uważa, że to właśnie tam zafascynował się tym, jak rzeczy rosną.
Greg mówi, że jego rodzice chcieli, aby poszedł do college’u i został nauczycielem, ale on miał inne marzenia.
„Zawsze pracowałem i zawsze oszczędzałem swoje grosze, a ja zamierzałem kupić duży kawałek ziemi i przenieść się do Kanady”, mówi, śmiejąc się. „I tak Vermont był cholernie blisko.”
Poprzez zapisanie się do Johnson State College jesienią 1968 roku, Greg był w stanie zadowolić swoich rodziców i zbliżyć się do Kanady.
Ale to był niestabilny czas. Starszy brat Grega walczył w Wietnamie i namawiał Grega, aby za wszelką cenę unikał wojny.
Greg tak zrobił – ale przyznaje, że jego rodzice, którzy przeżyli II wojnę światową i wojnę koreańską, zmagali się z długimi włosami Grega i jego kontrkulturowym stylem życia.
„Nie byli bardzo szczęśliwi, w ogóle nie byli szczęśliwi! Nie rozumieli tego” – mówi Greg. „A ja byłem zaangażowany w wiele protestów i po prostu, chciałem zmienić świat. Po prostu naprawdę chciałem zmienić świat. … Ale, wiesz, braliśmy narkotyki i słuchaliśmy głośnej muzyki, ale byłem harcerzem, byłem wolontariuszem w karetce pogotowia. Wiesz, byłem zaangażowany. Ale po prostu – kierowałem się moim systemem wartości, aby zmienić sposób, w jaki ludzie traktują siebie nawzajem.”
Greg mówi, że nauczył się innego ważnego zestawu wartości od dawnych mieszkańców Vermon, z którymi zaprzyjaźnił się, gdy dotarł do Johnson. Strażacy ochotnicy i rolnicy, którzy żyli w Zielonych Górach od pokoleń zafascynowali go.
„Byli jak współcześni rdzenni Amerykanie. Mieli system wartości i związek z cyklami ziemi, które były po prostu niesamowite” – mówi Greg. „Mam na myśli cykle górskie … cukrowanie klonów i dzikie rzemiosło i chłopcze, nauczyłem się tak wiele od tych ludzi. I to nie było długo przed byłem jak, chłopiec, chcę stać się tak jak oni.”
Ale uzyskanie tam wziął Greg chwilę. Po studiach pracował jako wykonawca budowlany, rolnik dozorca, ski bum w Killington, a nawet adjunct profesor. Ale jego pasją zawsze było rolnictwo, i jak tylko mógł sobie na to pozwolić, kupił 80-hektarowe gospodarstwo w West Rutland, gdzie teraz uprawia prawie wszystko – oczywiście organicznie.
„Skłaniamy się ku biodynamice, jeśli wiecie co to jest. Tak więc staramy się postrzegać gospodarstwo jako ekosystem – sprawiamy, że jest ono zrównoważone”, mówi Greg.
To dlatego ma dużą wspólnotową baterię słoneczną na swojej posesji, która zapewnia tanią lokalną energię jemu i dziesiątkom jego sąsiadów.
A ponieważ wierzy, że te wartości są ważne do przekazania, Greg spędza dużo czasu na mentorowaniu nowych, młodych rolników. Trzy lata temu pomógł uruchomić program, który ma im pomóc w dostarczaniu owoców i warzyw seniorom, którzy w przeciwnym razie nie mogliby sobie na to pozwolić. Program zapewnia również letnie miejsca pracy dla zagrożonej młodzieży.
„My faktycznie przynieść je do gospodarstw i, wiesz, dostają pieniądze i mają pracę i są narażone na naprawdę schludnych ludzi z dobrą etyką pracy,” Greg mówi, „a następnie iść w dół i pakować jedzenie. Więc jest to wzmacniające, aby zobaczyć ludzi, którzy korzystają z ich pracy.”
Wysiłki Grega nie pozostały niezauważone. W 2016 roku Greg Cox, samozwańczy radykalny rolnik hipis – który nigdy nie ukończył college’u – został uznany za Osobę Biznesu Roku przez Rutland Region Chamber of Commerce.
„To był zaszczyt” – mówi. „I co ważniejsze, był to pierwszy rolnik, który został Biznesmenem Roku, ponieważ w pewnym sensie rolnicy 'nie są tak naprawdę firmami’. To tak, jakby ekonomiści odrzucali cię, ponieważ jesteś rolnikiem, to nie jest tak naprawdę biznes.
„Tak, więc to było całkiem fajne. Myślę, że było to wyrazem uznania dla miejsca, w którym obecnie znajduje się Rutland, i zrozumienia, że jesteśmy siedzibą firmy John Deere. Byliśmy jednym z największych eksporterów produktów rolnych do Nowego Jorku i Bostonu. Musisz więc budować swoją przyszłość na tym, kim jesteś.”
Greg mówi, że właśnie to próbował robić przez całe życie: budować swoją karierę wokół rzeczy, do których czuje pasję – i jeśli to możliwe, zmieniać świat po drodze.
Mówi, że to jest właśnie piękno bycia częścią pokolenia hipisów.
„I mam nadzieję, że to się powtórzy. Wiesz, mam nadzieję, że jakieś pokolenie, którekolwiek by to nie było, spojrzy na świat takim, jakim jest i powie: 'Możemy sprawić, że będzie lepiej'” – mówi Greg. „A jeśli uda im się to zrobić i wykonają lepszą robotę niż my, wszyscy – sama Ziemia – będą na tym lepsi. Yup.”
Profile by Amy Noyes
Jeśli ruch Vermont „back-to-the-land” miał parę władzy, mogli to być Lois Eby i jej zmarły mąż David Budbill.
Lois jest malarką abstrakcyjną, która używa tuszu i akryli.
„Improwizuję na linii, a następnie dodaję kolor. Ale nie planuję obrazów z wyprzedzeniem, więc pozwalam im się wydarzyć, gdy tylko ustalę linię lub kolor” – mówi o swojej pracy.
David był poetą, który sławnie pisał o ciężko doświadczonych mieszkańcach Vermon i jego własnej miłości do obowiązków, takich jak sadzenie ogrodu i ogrzewanie drewnem.
„Back up to it, hands behind your back, palms out, the warmth of the woodstove working its way into your body. Opal tylną część nóg, tyłek, odwróć się i ogrzej drugą stronę. To jest niebo”, David napisał w komentarzu 2013 VPR.
Zmarł prawie dwa lata temu, ale jego słowa o życiu w wiejskim Vermont będzie przetrwać nas wszystkich. A historia końca jego życia uderzy w dom dla wielu starzejących się hipisów z Vermont.
„Jedną z rzeczy, która moim zdaniem dzieje się z naszym pokoleniem ludzi, którzy przenieśli się do Vermont w późnych latach 60-tych, 70-tych i wczesnych 80-tych jest to, że wszyscy teraz starzeją się, a teraz zaczynają kwestionować, czy mogą pozostać w swoich miejscach w lesie”, mówi Lois. „Kiedyś o tym rozmawialiśmy.”
To są rzeczy, o których nie myśli się, gdy jest się młodym. Kiedy Lois i David przyjechali do Vermont w 1969 roku, nie planowali, że się tu zestarzeją. Plan był taki, aby spędzić tu rok, aby David mógł pisać we względnym spokoju.
„I udało nam się zaoszczędzić 5 000 dolarów między nami, więc myśleliśmy, że to wystarczy, aby żyć przez rok w tym czasie,” Lois mówi ze śmiechem.
Ktoś zaczepił ich z tanim miejscem w Wolcott, tuż za Northeast Kingdom. A kiedy pobliski kawałek ziemi pojawił się na sprzedaż, uczynili go swoim własnym.
„I pomyśleliśmy, 'Cóż, po prostu zbudujemy dom i będziemy mogli przechowywać nasze książki, a potem będziemy mogli pojechać gdziekolwiek zdecydujemy się pojechać’,” wspomina Lois. „Ale, oczywiście, zaangażowaliśmy się w życie i zakochaliśmy się w miejscu, w którym byliśmy i prawie w ogóle nie podróżowaliśmy, naprawdę.”
Lois miała studio w ich nowym domu, a David miał loft do pisania. To miejsce, które David nazwał Judevine Mountain, zainspirowało wiele z jej sztuki i jego pisarstwa – w tym wiersz „Horizons Far and Near”, który David przeczytał w programie VPR „Vermont Edition” w 2010 roku:
Ale Lois mówi, że nie przyjechali, aby być częścią ruchu, łatwo jest zobaczyć, jak ona i jej mąż pasują do niego.
„Myślę, że David miał zainteresowania, które były bardzo bliskie ruchowi „back-to-the-land”, więc czuł, że chce ogrzewać drewnem, ciąć własne drewno … Kochał ogrodnictwo,” mówi. „Uprawianie własnej żywności i rąbanie drewna na opał było częścią życia, którego on szczególnie pragnął. Ale my również uwielbialiśmy być sami w lesie.”
Lois i David wychowali swoją rodzinę na wzgórzu Wolcott, a następnie osiedlili się jako pustostany. Ale w końcu nadszedł czas, kiedy życie na wsi i obowiązki związane z prowadzeniem gospodarstwa stały się zbyt trudne.
David zachorował na neuropatię obwodową stóp, a potem na coś jeszcze bardziej wyniszczającego: rzadką postać choroby Parkinsona zwaną postępującym porażeniem nadjądrowym lub PSP.
„To taka trudna choroba”, wspomina Lois. „Stał się niezdolny nawet do chodzenia do lasu, nie mówiąc już o rąbaniu drewna… a potem nie mógł przynosić drewna. I zaczął często upadać z powodu PSP, i było oczywiste, że choroba postępuje. Nie wiedzieliśmy wtedy, co to jest, ale czuliśmy, że rzeczy stają się coraz trudniejsze do utrzymania i musieliśmy zatrudniać sąsiadów do robienia tych wszystkich rzeczy, które uwielbialiśmy robić.”
I te schody na poddasze do pisania również stały się zbyt trudne do pokonania dla Davida. Tak więc Lois i David opuścili swój dom „Judevine Mountain”.
„David nigdy nie chciał wprowadzać żadnych zmian w domu ani w życiu. Nie chciał więc, aby piec na drewno zastąpiono jakimkolwiek innym rodzajem ogrzewania. I tak byłoby to trudne z powodu upadku,” mówi Lois. „To była bardzo, bardzo ciężka choroba do opanowania. Więc zdecydowaliśmy się dość szybko, aby przenieść się do Montpelier i do miejsca, które było wszystko na jednym poziomie, gdzie nie musiałby radzić sobie ze schodami wszelkiego rodzaju.”
David zmarł w 2016 roku. Jego prochy są pochowane w skrzynce z klonu wermontowskiego wśród tego drzewostanu białej sosny w Wolcott, gdzie uwielbiał przebywać.
Lois nadal mieszka i maluje w Montpelier. Jest aktywna w lokalnych organizacjach artystycznych, a ostatnio była wyróżnioną artystką na imprezie w Bryan Memorial Gallery w Jeffersonville. Jest również aktywną babcią; rodzina jej córki mieszka w pobliżu.
A teraz widzi przyjaciół stojących w obliczu tych samych decyzji, które ona i David musieli podjąć:
„Widzę innych ludzi zastanawiających się, 'Cóż, co się stanie, gdy nie będę mógł utrzymać ogrodu lub przynieść drewna?’ I to jest teraz wielkie pytanie stojące przed tą grupą ludzi, którzy kochają swoje miejsca, tak jak my.”
David myślał – i pisał – o takich wielkich pytaniach, kiedy opłakiwał śmierć swojego ojca. I być może to przygotowało go do stawienia czoła własnemu losowi.
W 2003 roku współpracował z muzykami Williamem Parkerem i Hamidem Drake’em, aby nagrać niektóre ze swoich wierszy na album zatytułowany Songs for a Suffering World. Słuchając teraz słów Davida, w jakiś sposób brzmią one zarówno ciężko, jak i podnosząco na duchu. Są też dobrą radą dla starzejących się hippisów z Vermont – i dla nas wszystkich.
Subscribe to Brave Little State:
Loading…
Brave Little State jest produkcją Vermont Public Radio. Mamy wsparcie z Funduszu Innowacji VPR i od członków VPR. Jeśli podoba ci się ten program, rozważ zostanie jednym z nich.
Edytowanie przez Lynne McCrea. Motyw przewodni Brave Little State został skomponowany przez Ty’a Gibbonsa. Inna muzyka w tym odcinku:
- „January Thaw” przez Banjo Dan Lindner
- Bourrée z J.S. Bacha z suity wiolonczelowej #3, w wykonaniu Williama Preucila
- „Arizona Moon” Blue Dot Sessions
- „Steppin’ In” Pondington Bear
- „Lakeside Path” Blue Dot Sessions
- „While We’ve Still Got Feet” William Parker, Hamid Drake i David Budbill
Specjalne podziękowania dla Erici Heilman, Robin MacArthur, Roberta Resnika i Kari Anderson.
Korekta 9:24 6/11/18 Ten post został zaktualizowany, aby odzwierciedlić poprawną pisownię nazwiska Yvonne Daley.
.