Leah Greenblatt

23 marca 2017 o 05:00 PM EDT

David Gahan ujawnia historie kryjące się za największymi przebojami Depeche Mode

Z jego wyciętą jak szkło linią szczęki, błyszczącą czarną skórą, i spojrzeniem z tysiąca metrów, Dave Gahan wygląda jak człowiek, z którym błędem byłoby zadzierać: Po części gotycka gwiazda rocka, po części dark-artowy zabójca wysłany przez Matrixa, aby zdjąć dziennikarzy muzycznych, którzy zadają głupie pytania.

Ale kiedy podchodzi do drzwi swojego pokoju hotelowego na Manhattanie – pochodzący z Essex w Anglii od lat mieszka w Nowym Jorku, choć jego wytwórnia wynajęła apartament na dzień prasowy – rozwiewa ciemne chmury szerokim, rozbrajającym uśmiechem i ciepłym uściskiem dłoni. Po prawie czterech dekadach bycia liderem synth-rockowych bogów Depeche Mode, 54-letni wokalista wydaje się być szczęśliwy, że może się rozgościć i spojrzeć wstecz na niektóre z najbardziej znanych piosenek grupy, od postpunkowych eksperymentów z początku lat 80. do politycznie nacechowanego głównego singla z 14. studyjnego albumu Spirit, który właśnie się ukazał. Czytaj dalej, aby poznać jego wspomnienia o zrzucaniu patelni z klatek schodowych, mówieniu „tak” Johnny’emu Cashowi i cenzurowaniu zbuntowanych końskich ogonów.

„Just Can’t Get Enough” (1981)

DAVE GAHAN: Miałem może 18, prawie 19 lat. Punk właśnie się skończył, ale było jeszcze kilku ludzi, którzy kręcili się po klubach w Londynie, którzy próbowali grać muzykę, do której można było tańczyć, która nie była tak brutalna, i „Just Can’t Get Enough” stał się jednym z nich. Mieliśmy wtedy grupę przyjaciół, którzy chodzili do tych różnych klubów, ubrani tak jak w teledysku, coś w rodzaju skórzanych rzeczy.

EW: Czy to był wasz pierwszy prawdziwy teledysk? Trudno powiedzieć, czy to są twoje prawdziwe przyjaciółki, czy tylko dobry casting.

DG: Myślę, że tak. Dziewczyny, jedna była dziewczyną Budgie’go z Siouxsie and the Banshees, potem kilka było modelkami, i były trochę starsze od nas, więc to było trochę ekscytujące mieć je tańczące wokół nas. Teledysk pozostawia wiele do życzenia. Kiedy na niego patrzę, jestem jak, „O mój Boże.” Ale takie właśnie były wtedy teledyski – niskobudżetowe. A te małe fragmenty występów są całkiem fajne. Aktorstwo jest oczywiście okropne.

EW: Jak się czułeś, kiedy Gap użył tej piosenki w reklamie pod koniec lat 90-tych?

DG: Rzecz w tym, że piosenka jest napisana przez Vince’a Clarke’a, który był w zespole przez jakieś pięć minut, a potem był częścią Yaz i Erasure. Ale ten album był w dużej mierze albumem Vince’a Clarke’a, a on oczywiście posiada prawa do tej piosenki, więc pojawiła się ona w tak wielu reklamach. Pamiętam, że poszliśmy wtedy do jego wydawcy, a oni usiedli z nami wszystkimi i powiedzieli: „Wiesz, Vince, będziesz jeździł Rolls Royce’em, kiedy ci ludzie będą jeszcze jeździć na tandemie”, wskazując na mnie, Martina i Fletcha. I to chyba była prawda! Myślę, że ta piosenka trzymała go w płatkach kukurydzianych przez wiele lat.

„People Are People” (1984)

DG: To była pierwsza nasza piosenka, która wbiła się, naprawdę, do popularnego radia. Używaliśmy tych wszystkich pętli taśmowych do tworzenia rytmów i technologia była dość zaawansowana, ale to nie było nic takiego jak dzisiaj, rzeczy, które możesz zrobić. Wchodziliśmy do studiów i pierwszą rzeczą, jaką robiliśmy, było pytanie, gdzie jest kuchnia – dosłownie po garnki, patelnie i rzeczy, które mogliśmy zrzucić ze schodów, i nagrywaliśmy rytmy, które tworzyłyby rozbijając się wokół, a następnie tworzyliśmy z nich pętle.

Nie jest to jeden ze szczególnych faworytów Martina, ten, i nie sądzę, żebyśmy wykonali go na żywo od połowy lat 80-tych. Jest dość dosłowna, bardzo popowa, wszystkie główne akordy – coś, czego Martin obecnie tak bardzo nie lubi. Ale ta piosenka naprawdę popchnęła nas w nowy kosmos w tamtym szczególnym czasie. Supportowaliśmy Eltona Johna na wielu dużych koncertach stadionowych. I Roda Stewarta, co było dziwaczne, ale piosenka stała się hitem nr 1 w wielu krajach. 1 hitem w wielu krajach w Europie, a to pozwoliło nam odejść i tworzyć muzykę, którą chcieliśmy tworzyć.

Dorastaliśmy, a to wszystko działo się w świetle reflektorów. Mam na myśli to, że mam teraz syna, który niedługo skończy 30 lat, jednego, który niedługo skończy 24 lata i córkę, która niedługo skończy 18 lat, co zapiera mi dech w piersiach, kiedy pomyślę, jak młodzi byliśmy, kiedy podróżowaliśmy po świecie i robiliśmy te rzeczy, świetnie się bawiąc. Za dużo zabawy, tak naprawdę.

„Enjoy the Silence” (1990)

EW: To było pierwsze wielkie uderzenie Violatora, album, który naprawdę uczynił z was supergwiazdy.

DG: Z Music for the Masses, byliśmy dość aroganccy. Tak naprawdę nie tworzyliśmy muzyki dla mas, ale nagle graliśmy na wyprzedanych arenach w Teksasie i dziwnych miejscach, o których myśleliśmy, że nigdy nie sprzedamy płyt. To było jak kult. Pennabaker, który nakręcił film koncertowy, opisał to jako niemalże doświadczenie Grateful Dead – ludzie, którzy byli tak zażarcie za Depeche Mode, jak fani Dead byli za Dead. Rozmawialiśmy z ludźmi, którzy czuli się trochę inaczej, z tymi, którzy mieli o wiele za dużo eyelinera, z tymi w szkołach, którzy byli zastraszani lub musieli uciekać do domu. Byliśmy tymi dziwnymi i przyjęliśmy to, ponieważ to jest rodzaj tego, kim my również byliśmy, dorastając.

EW: Wyglądało na to, że zaczynaliście również cementować swoje relacje z Antonem Corbijnem jako reżyserem mniej więcej w tym czasie.

DG: On stał się jakby wizualną stroną tego, co robiliśmy. Naprawdę zrozumiał muzykę, jej pejzażową część, część filmu noir, mrok i seksualność. Wszystko, co było tam zawarte, a czego inni reżyserzy do tego momentu nie mieli, a my nie byliśmy w stanie im powiedzieć, co mają robić.

Anton przyszedł do mnie – jest Holendrem, wiesz – i powiedział: „Dave, mam pomysł. Będziesz nosił koronę. Będziesz tym królem chodzącym wszędzie, i będziesz niósł leżak…” A ja w ogóle tego nie rozumiałem. Ale kiedy już zaczęliśmy i pokazał mi materiał, zrozumiałem, o co mu chodzi: Człowiek, który ma wszystko, ale tak naprawdę nic nie czuje. I byliśmy w tak odległych miejscach – jak pięć mil w górę w Alpach, idąc w śniegu, w Algarve w Portugalii na tych odległych plażach, w Balmoral w Szkocji, gdzie mogliśmy chodzić przez wiele dni i nikogo nie widzieć.

Funny enough, kiedy Martin po raz pierwszy przyszedł z demo dla „Silence,” to było coś w rodzaju połowy piosenki. Tylko fortepian i te bardzo powolne, balladowe wersy. Alan i Flood, który produkował album, wpadli na pomysł, żeby dodać do tego bit. Powiedzieli: „Wyjdźcie ze studia i wróćcie za dwa dni”. Kiedy wróciliśmy, Flood powiedział do Martina, „Musisz wymyślić linię gitary”, więc Martin zaczął grać ten riff i to było to. Potem powiedział „Dave, zaśpiewaj”, a ja to zrobiłem. Nagraliśmy to dosłownie w kilka dni. Potem zaczęliśmy kombinować z piosenką, próbując uczynić ją czymś więcej niż była, a ona nigdy nie potrzebowała więcej. Wydaliśmy ją w ten sposób i myślę, że wiedzieliśmy między sobą, że było w niej coś wyjątkowego, ale nie mieliśmy pojęcia, jak wielkim hitem będzie.

„Policy of Truth” (1990)

EW: Czy to prawda, że to jedyny singiel Depeche, który poradził sobie lepiej w USA niż w Wielkiej Brytanii?

DG: Myślę, że tak. Anglia jest naszą ojczyzną i odnieśliśmy tam sukces – do pewnego stopnia. Mieliśmy kilka wielkich hitów od czasu do czasu, i mieliśmy prawdopodobnie 50 piosenek z top-30, ale nigdy nie staliśmy się wielkim zespołem jak U2, Coldplay czy Oasis.

Zawsze byliśmy czymś w rodzaju kultu, chociaż to się trochę zmieniło z tą nową płytą. Violator też był jednym z tych momentów, ale myślę, że to dlatego, że to był kraj, w którym „Just Can’t Get Enough” i te piosenki po raz pierwszy się przyjęły. A Brytyjczycy są dziwni, naprawdę nie wybaczają ci tych wczesnych niedociągnięć.

„Personal Jesus” (1989)

EW: Historia zawsze była taka, że Martin Gore wziął tytuł z pamiętnika Priscilli Presley. Czy to tylko legenda?

DG: Myślę, że to konkretne zdanie zostało zainspirowane czymś, co Martin przeczytał w jej książce, gdzie mówiła o tym, że Elvis jest „jej własnym, osobistym Jezusem” i myślę, że to uderzyło go w serce. To świetny tekst! Ma też w sobie humor, zawsze jest ten dziwny czarny humor w wielu piosenkach Depeche Mode, którego ludzie nie dostrzegają, z przymrużeniem oka i bardzo brytyjski, ale to było w tej piosence na pewno.

EW: John Lennon słynnie wywołał burzę ognia, kiedy powiedział, że Beatlesi byli więksi niż Jezus. Czy był jakiś oddźwięk z powodu tego, że wzięliście imię Pana nadaremno, że tak powiem?

DG: Na pewno były jakieś pomruki skargi. Myślę, że było to bardziej wtedy, gdy opublikowaliśmy teledysk, który został nakręcony w takim spaghetti-zachodnim miasteczku, w scenerii filmu Clinta Eastwooda w stylu Ennio Morricone. W teledysku było kilka fragmentów, w których ogon konia jest przestawiony i widać jego tyłek, a oni mówili: „Nie możecie tego użyć!”. A my na to, „Gdzie są wasze umysły? Mówicie o nas, że jesteśmy dziwni – ta seksualna sugestia końskiego tyłka…” . Nie wiem, co oni sobie myśleli. Było kilka ujęć, które zostały usunięte, ale niektóre z nich zostały.

EW: Czy covery Johnny’ego Casha i Marilyna Mansona zmieniły w ogóle wasze podejście do wykonywania tego utworu na żywo, albo wasze uznanie dla tej piosenki?

DG: Byłam w studiu nagrywając solowy album, Hourglass, i Martin zadzwonił do mnie, ponieważ usłyszał wiadomość, że Johnny Cash chce wykonać cover, a on się nad tym zastanawiał, czy wyrazić zgodę, a ja na to „Co ty, zwariowałaś? To tak jakby Elvis prosił, oczywiście, że mu na to pozwolisz!”. A on na to „Oh yes, well, I guess,” w swój bardzo Martinowy sposób. I to jest świetna wersja, po prostu fantastyczna. Ale to naprawdę popchnęło piosenkę do innego wymiaru, tak samo jak wersja Mansona. Nasza wersja to nasza wersja i zawsze zmienia się trochę na żywo, sposób, w jaki się kołysze, co z nią robisz. A można z nią zrobić wiele, bo to świetna rock &rollowa piosenka.

„Barrel of a Gun” (1997)

DG: To był dla mnie dziwny czas. Nie czułem się szczególnie pewnie podczas tworzenia Ultra i miałem kilka trudnych momentów w trakcie jej tworzenia. W połowie prac nad Ultra całkowicie się zatrzymaliśmy, a ja musiałem udać się do ośrodka leczenia, żeby się tym zająć. W trakcie nagrywania tego albumu zostałem też aresztowany w Los Angeles i miałem wtedy prawdziwe kłopoty. To był dla mnie początek końca. Wciąż próbowałem myśleć, że mogę grać w tę grę i wciąż kontynuować swoje życie, ale koncert się skończył.

Właściwie byłem wdzięczny za aresztowanie, za sędziego, który obiecał mi, że pójdę do więzienia, jeśli nie będę czysty, ponieważ posłuchałem go i coś się zmieniło. Te dwa lata, kiedy tworzyliśmy ten album, a ja musiałem chodzić tam i z powrotem do sądu, żeby udowodnić sędziemu, że pozostałem czysty, dały mi ten czas, w którym nagle zdałem sobie sprawę, „Och, mogę to zrobić, mogę wyczołgać się z powrotem, mogę stać się lepszy. I naprawdę chcę tu być.”

Ale ta płyta jest jedną z moich ulubionych, „Barrel of a Gun” w szczególności, ponieważ myślę, że Martin również bawił się tym obrazem, jakby wskazując na mnie palcem. Kiedy teraz wykonuję tę piosenkę, to naprawdę opisuje ona sposób, w jaki się wtedy czułem: To stworzenie, które ledwo istniało, ale w jakiś sposób wciąż myślało, że ma to coś. Martin był bardzo trafny w swoich tekstach. Nie wiem nawet, czy ta piosenka była napisana o mnie, czy dla mnie, czy też szturchała mnie, żeby powiedzieć: „Do kurwy nędzy, weź się w garść!”. Ale to zadziałało. Podobało mi się.

Nie wyruszyliśmy w trasę z tym albumem, dzięki Bogu. Myślę, że bym umarł. W tamtym momencie miałem trudności z samym śpiewaniem. Nie mogłem stać przed mikrofonem dłużej niż 10 minut bez dosłownie leżenia na podłodze, byłem tak słaby. Więc dano mi ten czas na pozbieranie się i jestem za to wdzięczna. Przeprowadziłem się też do Nowego Jorku i to było dla mnie bardzo katartyczne, być znowu częścią życia. Nie możesz żyć w Nowym Jorku nie będąc jego częścią.

„Dream On” (2001)

DG: Stałam się dużo zdrowsza i byłam w dobrej formie, kiedy zrobiliśmy ten album. Pisałem też dużo własnych piosenek, które krótko po tym albumie stały się Paper Monsters, ale było dla mnie bardzo jasne, że nie staną się częścią Exciter i było mi z tym dobrze. Na „Dream On” dużo eksperymentowałam z moim głosem, ucząc się, jak robić różne rzeczy w studio.

Mark Bell, który wyprodukował tę płytę – właściwie zmarł kilka lat temu, nie ma go już z nami, niestety – ale nauczył mnie kilku ciekawych rzeczy na temat używania mojego głosu, ponieważ wcześniej pracował z Björk i wniósł do studia wiele z rzeczy, które ona robiła ze swoim głosem. Nauczyłam się śpiewać bardzo cicho i bardzo blisko mikrofonu, wykorzystywać wszystkie dźwięki w moim głosie, by móc stworzyć tę istotę, tę rzecz, a „Dream On” była jedną z tych piosenek, gdzie tekstowo była to postać, którą się stawałam, którą mogłam być bez tego całego nieszczęścia. Mogłem wejść w to, i wyjść.

„Heaven” (2013)

EW: To był no. 1 taneczny hit, ale jest tam świetny tekst – „I dissolve in trust/ I will sing with joy/I will end up dust” – który czuje się tak duchowo, prawie jak religijna ekstaza.

DG: To świetna fraza. Ta linijka naprawdę do mnie przemówiła. To jest właśnie to: Ciesz się tym, co tu masz. Nie będziesz tu wiecznie, ale piosenki zostają na zawsze. Dla mnie to jak piosenki Bowiego – niosą mnie i trwają, mimo że go już nie ma.

„Where’s the Revolution” (2016)

EW: Ten utwór jest dość jawnie polityczny. Mówisz do słuchacza: „Chodźcie ludzie, zawodzicie mnie” i nazywasz ich „patriotycznymi ćpunami.”

DG: Prowadzimy bardzo wspaniałe, uprzywilejowane życie, jesteśmy bardzo szczęśliwi i szczęśliwi, ale to nie znaczy, że przestajemy się troszczyć. Z Brexitem i wszystkim, a potem Donald Trump kandydował na prezydenta, oczywiście, byliśmy jak, „Czy to się dzieje naprawdę? Nie, oczywiście, że nie, to się nigdy nie stanie”. Te piosenki zostały napisane jakiś czas temu, ale zostały napisane z tłem tego wszystkiego, co się dzieje i nie sposób nie być dotkniętym przez szaleństwo świata.

Wydaje się, że jesteśmy w naprawdę interesującym czasie, czasie dziwnych zmian i wartości i wyborów, i „Kim naprawdę jesteś? Gdzie jest rewolucja i co ona dla ciebie oznacza? Jakie są wasze wybory?”. Dla mnie Ameryka jest zbudowana na tych wszystkich imigrantach – każdym, kto tu przyjeżdża i czyni Amerykę „Wielką”, jak powiedziałby Donald Trump. I tym właśnie jest Nowy Jork, tyglem dla wszystkich tych różnych ras i religii. Wszyscy żyjemy na tej małej wyspie razem i jakoś sobie radzimy, czasami. Ale przez większość czasu okazuje się, że to działa, prawda? Więc nie wiem, co f-k on mówi o.

Czuję trochę wstydu, jak również. Dziś rano szedłem bardzo wcześnie do sklepu spożywczego, a tam była kobieta, która zmagała się z mnóstwem toreb. Była muzułmanką i spojrzała na mnie trochę – mam na myśli, że jestem trochę onieśmielający, jestem pewien – i jakby się zatrzymała. Czy zamierzałem jej pomóc? Oczywiście, że jej pomogę! I wtedy uśmiechnęła się do mnie. To była tylko mała chwila, ale poczułem się jak, f-, czułem się tak zawstydzony, że ona w ogóle mogłaby pomyśleć, że może, być może… Widzę to również w metrze. To jest dla mnie po prostu wstydliwe. I oczywiście większość ludzi czuje to samo. Zwłaszcza nowojorczycy. Nie widzę tego rodzaju nienawiści czy zastraszania na tle rasowym. Ale trzeba to nazywać tym, czym jest, a nie malować to jako coś innego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.