Clang! Clang! W korytarzach historii religii słyszymy ten dźwięk: Marcin Luter, energiczny trzydziestotrzyletni zakonnik augustianin, wbijający swoje dziewięćdziesiąt pięć tez w drzwi kościoła zamkowego w Wittenberdze, w Saksonii, i w ten sposób ostatecznie rozdzielający tysiącletni Kościół rzymskokatolicki na dwa kościoły – jeden lojalny wobec papieża w Rzymie, drugi protestujący przeciwko jego rządom i wkrótce nazywający siebie protestantami. W tym miesiącu przypada pięćsetna rocznica słynnego czynu Lutra. W związku z tym ukazało się wiele książek, w których ponownie rozważa się człowieka i jego wpływ. Różnią się one w wielu kwestiach, ale większość z nich zgadza się co do tego, że epizod uderzenia młotem, tak satysfakcjonujący symbolicznie – głośny, metaliczny, gwałtowny – nigdy nie miał miejsca. Nie tylko nie było żadnych naocznych świadków; sam Luter, zwykle entuzjastyczny autodramatyzator, nie był pewien, co się wydarzyło. Pamiętał, że około wspomnianej daty sporządził listę dziewięćdziesięciu pięciu tez, ale co do tego, co z nią zrobił, był pewien jedynie tego, że wysłał ją do miejscowego arcybiskupa. Co więcej, tezy te nie były, jak się często wyobraża, zbiorem nienegocjowalnych żądań dotyczących tego, jak Kościół powinien się zreformować według standardów brata Martina. Raczej, jak wszystkie „tezy” w tamtych czasach, były to punkty, które miały być przedyskutowane w publicznych dysputach, w sposób kościelnych uczonych z XII wieku lub, dla tej sprawy, klubów dyskusyjnych tradycyjnie myślących uniwersytetów w naszych czasach.
Jeśli Dziewięćdziesiąt pięć Tez obrosło mitem, nie jest to niespodzianką. Luter był jedną z tych postaci, które zapoczątkowały coś znacznie większego niż on sam, a mianowicie reformację – rozłam w Kościele i fundamentalną rewizję jego teologii. Raz podzielonego Kościoła nie dało się już uzdrowić. Jego reformy przetrwały i zrodziły inne reformy, z których wielu on sam nie pochwalał. Jego Kościół rozpadał się i rozpadał. Wymienianie protestanckich denominacji omawianych w nowej książce Aleca Ryrie, „Protestanci” (Viking), jest niemal komiczne, jest ich tak wiele. Oznacza to jednak, że ludzi jest bardzo dużo. Jedna ósma ludzkości jest teraz protestantami.
Reformacja, z kolei, zmieniła kształt Europy. Gdy niemieckojęzyczne kraje uniezależniły się od Rzymu, wyzwoliły się inne siły. W buncie rycerzy w 1522 r. i w wojnie chłopskiej kilka lat później drobna szlachta i zubożali robotnicy rolni widzieli w protestantyzmie sposób na zaspokojenie społecznych żalów. (Ponad osiemdziesiąt tysięcy słabo uzbrojonych chłopów zostało zabitych, gdy ta ostatnia rebelia zakończyła się niepowodzeniem). W rzeczy samej, przerażająca wojna trzydziestoletnia, w której zasadniczo europejscy rzymscy katolicy zabijali wszystkich protestantów, jakich tylko mogli, i vice versa, może być w pewnym stopniu przypisana Lutrowi. Chociaż rozpoczęła się dopiero kilkadziesiąt lat po jego śmierci, powstała częściowo dlatego, że nie stworzył on żadnej struktury instytucjonalnej, która mogłaby zastąpić tę, od której odszedł.
Niemal natychmiast po tym, jak Luter rozpoczął reformację, w innych miejscowościach powstały alternatywne reformacje. Od miasta do miasta kaznodzieje mówili obywatelom, czego nie powinni dłużej znosić, a wtedy mieli duże szanse zostać odsunięci na bok – a nawet powieszeni – przez innych kaznodziejów. Domy zakonne zaczęły się zamykać. Luter przewodził temu ruchowi głównie poprzez swoje pisma. W międzyczasie robił to, co uważał za swoje główne zajęcie w życiu – wykładał Biblię na uniwersytecie w Wittenberdze. Reformacja nie była prowadzona, dokładnie; po prostu rozprzestrzeniała się, robiła przerzuty.
A to dlatego, że Europa była na nią gotowa. Stosunki między ludźmi a władcami nie mogły być gorsze. Maksymilian I, Święty Cesarz Rzymski, umierał – zabierał trumnę ze sobą, gdziekolwiek podróżował – ale nie spieszył się z tym. Przypuszczalny spadkobierca, król Hiszpanii Karol I, był postrzegany z poważną podejrzliwością. Miał już Hiszpanię i Niderlandy. Po co mu było jeszcze Święte Cesarstwo Rzymskie? Co więcej, był młody – miał zaledwie siedemnaście lat, gdy Luter napisał dziewięćdziesiąt pięć tez. Największym problemem były jednak pieniądze. Kościół poniósł ogromne wydatki. Toczył wojnę z Turkami pod murami Wiednia. Rozpoczął też ambitną kampanię budowlaną, m.in. odbudowę bazyliki św. Piotra w Rzymie. Aby zapłacić za te przedsięwzięcia, pożyczył ogromne sumy od europejskich banków, a żeby je spłacić, dusił ludzi podatkami.
Często mówi się, że zasadniczo Luter dał nam „nowoczesność”. Wśród ostatnich studiów, Eric Metaxas „Martin Luther: The Man Who Rediscovered God and Changed the World” (Viking) stawia to twierdzenie w górnolotnych słowach. „Kwintesencja nowoczesnej idei jednostki była tak nie do pomyślenia przed Lutrem, jak kolor w świecie czerni i bieli” – pisze. „A nowsze idee pluralizmu, wolności religijnej, samorządności i swobody weszły do historii przez drzwi, które otworzył Luter”. Inne książki są bardziej powściągliwe. Jak podkreślają, Luter nie chciał pluralizmu – nawet jak na tamte czasy był zagorzałym antysemitą – ani indywidualizmu. Ludzie mieli wierzyć i działać tak, jak nakazywały im kościoły.
Fakt, że protest Lutra, a nie inne, które go poprzedzały, przyniósł Reformację, jest prawdopodobnie w dużej mierze spowodowany jego przerośniętą osobowością. Był człowiekiem charyzmatycznym i maniakalnie energicznym. Przede wszystkim jednak był nieprzejednany. Sprzeciwianie się było jego radością. I chociaż czasami przejawiał tę tęsknotę za męczeństwem, którą z niesmakiem wykrywamy w opowieściach o niektórych postaciach religijnych, wydaje się, że przez większość czasu po prostu wstawał rano z łóżka i zabierał się do pracy. Między innymi przetłumaczył Nowy Testament z języka greckiego na niemiecki w ciągu jedenastu tygodni.
Luter urodził się w 1483 roku i dorastał w Mansfeld, małym górniczym miasteczku w Saksonii. Jego ojciec rozpoczął pracę jako górnik, ale szybko stał się mistrzem hutniczym, specjalistą w oddzielaniu cennego metalu (w tym przypadku miedzi) od rudy. Rodzina nie była biedna. Archeolodzy pracowali w ich piwnicy. Lutrowie jedli ssące świnie i posiadali szklanki do picia. Mieli siedmioro lub ośmioro dzieci, z których przeżyło pięcioro. Ojciec chciał, aby Martin, najstarszy, studiował prawo, aby pomóc mu w jego interesach, ale Martin nie lubił szkoły prawniczej i szybko przeżył jedno z tych doświadczeń, które w dawnych czasach często były udziałem młodych ludzi, którzy nie chcieli słuchać rad rodziców dotyczących kariery. Pewnego dnia w 1505 roku, mając dwadzieścia jeden lat, został złapany przez gwałtowną burzę z piorunami i ślubował świętej Annie, matce Marii Dziewicy, że jeśli przeżyje, zostanie mnichem. Dotrzymał obietnicy i dwa lata później został wyświęcony. W mocno psychoanalitycznych latach pięćdziesiątych wiele mówiło się o tym, że to zlekceważenie życzeń ojca stało się podstawą jego buntu przeciwko Ojcu Świętemu w Rzymie. Taki jest główny punkt książki Erika Eriksona z 1958 roku, „Młody człowiek Luter”, która stała się podstawą słynnej sztuki Johna Osborne’a (sfilmowanej w 1974 roku, ze Stacy Keach w roli tytułowej).
Dzisiaj psychoanalityczne interpretacje są zazwyczaj wyśmiewane przez biografów Lutra. Ale pragnienie znalezienia jakiegoś wielkiego psychologicznego źródła, czy choćby średniego, dla wielkiej historii Lutra jest zrozumiałe, ponieważ przez wiele lat nic wielkiego się z nim nie działo. Ten człowiek, który zmienił świat, tylko raz w życiu opuścił swoje niemieckojęzyczne ziemie. (W 1510 roku był częścią misji wysłanej do Rzymu w celu uzdrowienia rozłamu w zakonie augustianów. Misja nie powiodła się.) Większość swojej młodości spędził w brudnych, małych miasteczkach, gdzie mężczyźni pracowali długo w dzień, a potem, w nocy, szli do tawerny i wdawali się w bójki. Swoje miasto uniwersyteckie, Erfurt, opisał jako składające się z „burdelu i piwiarni”. Wittenberga, gdzie mieszkał do końca życia, była większa – z dwoma tysiącami mieszkańców, gdy się tam osiedlił – ale niewiele lepsza. Jak pisze Lyndal Roper, jeden z najlepszych nowych biografów, w „Martin Luther: Renegade and Prophet” (Random House), był to bałagan „błotnistych domów, nieczystych uliczek”. W tym czasie jednak nowy władca Saksonii, Fryderyk Mądry, próbował zrobić z niego prawdziwe miasto. Zbudował zamek i kościół – ten, na którego drzwiach rzekomo przybite zostały słynne tezy – i zatrudnił ważnego artystę, Lucasa Cranacha Starszego, jako swojego nadwornego malarza. Co najważniejsze, założył uniwersytet i obsadził go zdolnymi uczonymi, wśród których znalazł się Johann von Staupitz, wikariusz generalny braci augustianów na terenach niemieckojęzycznych. Staupitz był spowiednikiem Lutra w Erfurcie, a gdy w Wittenberdze poczuł się przepracowany, wezwał Lutra, namówił go do zrobienia doktoratu i przekazał mu wiele swoich obowiązków. Luter nadzorował wszystko, od klasztorów (było ich jedenaście) po stawy rybne, ale najważniejsze było to, że zastąpił Staupitza na stanowisku profesora Biblii, które to stanowisko objął w wieku 28 lat i zachował aż do śmierci. W tym charakterze wykładał Pismo Święte, prowadził dysputy i wygłaszał kazania dla pracowników uniwersytetu.
Był najwyraźniej porywającym mówcą, ale w ciągu pierwszych dwunastu lat życia jako mnich prawie nic nie opublikował. Było to bez wątpienia spowodowane po części obowiązkami nałożonymi na niego w Wittenberdze, ale w tym czasie, i przez długi czas, cierpiał również na coś, co wydaje się być poważnym kryzysem psychiczno-duchowym. Swoje problemy nazwał Anfechtungen – próby, utrapienia – ale wydaje mi się, że jest to zbyt słabe słowo na określenie opisywanych przez niego dolegliwości: zimne poty, mdłości, zaparcia, miażdżące bóle głowy, dzwonienie w uszach, depresja, niepokój i ogólne poczucie, że – jak to określił – anioł szatana bije go pięściami. Najbardziej bolesne, jak się wydaje, dla tego żarliwie religijnego młodego człowieka było odkrycie jego gniewu przeciwko Bogu. Po latach, komentując swoją lekturę Pisma Świętego jako młody zakonnik, Luter mówił o swojej wściekłości na opis Bożej sprawiedliwości i o swoim smutku, że – jak był pewien – nie zostanie osądzony jako godny: „Nie kochałem, owszem, nienawidziłem sprawiedliwego Boga, który karze grzeszników.”
Istniały dobre powody dla intensywnego młodego księdza, by czuć się rozczarowanym. Jednym z najbardziej rozgoryczonych nadużyć Kościoła w tamtych czasach były tak zwane odpusty, rodzaj późnośredniowiecznej karty wolnej od więzienia, używanej przez Kościół do zarabiania pieniędzy. Kiedy chrześcijanin kupował od Kościoła odpust, uzyskiwał – dla siebie lub dla kogokolwiek innego, komu chciał przynieść korzyść – skrócenie czasu, jaki dusza danej osoby musiała spędzić w czyśćcu, pokutując za swoje grzechy, zanim wstąpiła do nieba. Możesz zapłacić za odprawienie specjalnej mszy za grzesznika lub, mniej kosztownie, możesz kupić świece lub nowe obrusy do kościoła. Ale w najbardziej powszechnej transakcji nabywca po prostu płacił ustaloną kwotę pieniędzy, a w zamian otrzymywał dokument stwierdzający, że beneficjentowi – którego imię wpisywano na wydrukowanym formularzu – odpuszczono x czasu spędzonego w czyśćcu. Im więcej czasu wolnego, tym więcej to kosztowało, ale sprzedawcy odpustów obiecywali, że cokolwiek zapłaciłeś, to dostałeś.
Faktycznie, mogli zmienić zdanie na ten temat. W 1515 roku Kościół anulował moc uniewinniającą już zakupionych odpustów na następne osiem lat. Jeśli chciałeś, aby ten okres był objęty, musiałeś kupić nowy odpust. Zdając sobie sprawę z tego, że było to trudne dla ludzi – w istocie marnowali oni swoje pieniądze – Kościół ogłosił, że nabywcy nowych odpustów nie muszą się spowiadać ani nawet okazywać skruchy. Musieli po prostu oddać pieniądze i sprawa była załatwiona, ponieważ ten nowy odpust miał szczególną moc. Johann Tetzel, dominikański zakonnik lokalnie znany ze swojej gorliwości w sprzedawaniu odpustów, podobno przechwalał się, że jeden z nowych odpustów mógł uzyskać odpuszczenie grzechów nawet dla kogoś, kto zgwałcił Dziewicę Maryję. (W filmie „Luter” z 1974 r. Tetzel jest grany przez Hugh Griffitha z cudowną, podstępną złośliwością w oczach). Nawet według standardów bardzo skorumpowanego szesnastowiecznego Kościoła, było to szokujące.
W umyśle Lutra, handel odpustami wydaje się krystalizować duchowy kryzys, którego doświadczał. Uświadomił sobie absurdalność targowania się z Bogiem, zabiegania o Jego przychylność – a nawet płacenia za Jego przychylność. Dlaczego Bóg dał swego jednorodzonego syna? I dlaczego ten syn umarł na krzyżu? Ponieważ właśnie tak bardzo Bóg kochał świat. I tylko to, rozumował Luter, wystarczyło, by człowiek został uznany za „usprawiedliwionego”, czyli godnego. Z tej myśli zrodziło się Dziewięćdziesiąt pięć tez. Większość z nich była sprzeciwem wobec sprzedaży odpustów. Z nich zrodziły się dwie przewodnie zasady teologii Lutra: sola fide i sola scriptura.
Sola fide oznacza „tylko przez wiarę” – wiara, w przeciwieństwie do dobrych uczynków, jako podstawa zbawienia. Nie była to nowa idea. Augustyn, założyciel monastycznego zakonu Lutra, wyłożył ją w IV wieku. Co więcej, nie jest to idea, która dobrze pasuje do tego, co wiemy o Lutrze. Czysta wiara, kontemplacja, białe światło: z pewnością są to dary religii azjatyckich lub średniowiecznego chrześcijaństwa, świętego Franciszka i jego ptaków. Co do Lutra, z jego gniewem i potami, czy wydaje się on dobrym kandydatem? W końcu jednak odkrył (z przerwami), że może zostać uwolniony od tych męczarni przez prosty akt przyjęcia miłości Boga do niego. Aby nie pomyślano, że ten surowy człowiek doszedł do wniosku, że możemy przestać martwić się o nasze zachowanie i robić, co tylko chcemy, powiedział, że uczynki wynikają z wiary. Mówiąc jego słowami: „Nie możemy oddzielić uczynków od wiary bardziej niż ciepła i światła od ognia”. Wierzył jednak, że świat jest nieodwracalnie pełen grzechu i że naprawianie tej sytuacji nie jest celem naszego moralnego życia. „Bądź grzesznikiem i niech twoje grzechy będą silne, ale niech twoja ufność w Chrystusa będzie silniejsza”, napisał do przyjaciela.
Druga wielka zasada, sola scriptura, czyli „tylko przez Pismo Święte”, była przekonaniem, że tylko Biblia może powiedzieć nam prawdę. Podobnie jak sola fide, było to odrzucenie tego, co dla Lutra było kłamstwami Kościoła – symbolizowanymi przede wszystkim przez rynek odpustów. Odpusty przyniosły ci skrócenie pobytu w czyśćcu, ale czym był czyściec? W Biblii nie ma o nim wzmianki. Niektórzy uważają, że wymyślił go Dante, inni, że Grzegorz Wielki. W każdym razie Luter uznał, że ktoś to wymyślił.
Kierując się tymi przekonaniami i rozpalony nową pewnością miłości Boga do niego, Luter zradykalizował się. Głosił kazania, spierał się. Przede wszystkim jednak pisał pamflety. Potępiał nie tylko handel odpustami, ale wszystkie inne sposoby, w jakie Kościół zarabiał na chrześcijanach: niekończące się pielgrzymki, coroczne msze za zmarłych, kulty świętych. Zakwestionował sakramenty. Jego argumenty miały sens dla wielu ludzi, zwłaszcza dla Fryderyka Mądrego. Fryderyk bolał nad tym, że Saksonia była powszechnie uważana za zaścianek. Widział teraz, jak wielką uwagę Luter przyniósł jego państwu i jak wielkim szacunkiem cieszył się uniwersytet, który on (Fryderyk) założył w Wittenberdze. Ślubował chronić tego awanturnika.
Sprawy przybrały zły obrót w 1520 roku. Do tego czasu Luter zaczął nazywać Kościół domem publicznym, a papieża Leona X Antychrystem. Leon dał Lutrowi sześćdziesiąt dni na stawienie się w Rzymie i odpowiedź na zarzuty o herezję. W odpowiedzi Luter publicznie spalił papieski nakaz w dole, w którym jeden z wittenberskich szpitali palił zużyte szmaty. Reformatorzy byli już straceni za mniejsze rzeczy, ale Luter był teraz bardzo popularnym człowiekiem w całej Europie. Władze wiedziały, że będą miały poważne kłopoty, jeśli go zabiją, więc Kościół dał mu jeszcze jedną szansę, by się nawrócił, na zbliżającej się diecie – czyli zgromadzeniu urzędników, świętych i świeckich – w katedralnym mieście Wormacja w 1521 roku. Udał się tam i oświadczył, że nie może wycofać żadnego z zarzutów, jakie postawił Kościołowi, ponieważ Kościół nie może mu wykazać na podstawie Pisma Świętego, że którykolwiek z nich był fałszywy:
Skoro więc wasze najjaśniejsze majestaty i wasze lordowskie mości szukają prostej odpowiedzi, udzielę jej w ten sposób, prostej i bezbarwnej: O ile nie przekona mnie świadectwo Pisma Świętego lub jasny rozum, bo nie ufam ani papieżowi, ani samym soborom, gdyż wiadomo, że często błądzą i przeczą sobie, jestem związany Pismem Świętym, które przytoczyłem, a moje sumienie jest zniewolone Słowem Bożym. Nie mogę i nie będę niczego wycofywał.
Papież często błądzi! Luter zdecyduje, czego chce Bóg! Konsultując się z Pismem Świętym! Nic dziwnego, że instytucja przywiązana do idei nieomylności swego przywódcy została głęboko wstrząśnięta tą deklaracją. Gdy sejm w Wormacji dobiegł końca, Luter udał się do domu, ale po drodze został „porwany” przez oddział rycerzy wysłanych przez jego protektora, Fryderyka Mądrego. Rycerze przewieźli go do Wartburga, ustronnego zamku w Eisenach, aby dać władzom czas na ochłonięcie. Luter był zirytowany tym opóźnieniem, ale nie marnował czasu. To właśnie wtedy przetłumaczył Nowy Testament.
Za życia Luter stał się prawdopodobnie największą sławą na ziemiach niemieckojęzycznych. Kiedy podróżował, ludzie tłumnie przybywali na drogi, by zobaczyć, jak przejeżdża jego wóz. Było to spowodowane nie tylko jego osobistymi zaletami i wagą jego sprawy, ale także czasem. Luter urodził się zaledwie kilkadziesiąt lat po wynalezieniu druku i choć trochę czasu zajęło mu rozpoczęcie pisania, trudno było go zatrzymać, gdy już zaczął działać. Wśród książek wydanych z okazji stulecia urodzin Lutra znajduje się cały tom poświęcony jego związkowi z drukiem, „Brand Luther” (Penguin), autorstwa brytyjskiego historyka Andrew Pettegree. Pisma zebrane Lutra liczą sto dwadzieścia tomów. W pierwszej połowie XVI wieku jedna trzecia wszystkich książek wydanych w języku niemieckim była jego autorstwa.
Poprzez ich wydanie nie tylko stworzył reformację; stworzył również wernakularz swojego kraju, tak jak Dante podobno zrobił to z językiem włoskim. Większość jego pism była napisana w języku wczesnonowo-wysoko-niemieckim, formie języka, który w tym czasie zaczynał się zacierać w południowych Niemczech. Pod jego wpływem język się zestalił.
Kluczowym tekstem jest jego Biblia: Nowy Testament, przetłumaczony z oryginału greckiego i opublikowany w 1523 r., a następnie Stary Testament, w 1534 r., przetłumaczony z hebrajskiego. Gdyby nie stworzył protestantyzmu, ta książka byłaby kulminacyjnym osiągnięciem życia Lutra. Nie było to pierwsze niemieckie tłumaczenie Biblii – w rzeczy samej, miało osiemnastu poprzedników – ale bezsprzecznie było najpiękniejsze, uświetnione tą samą kombinacją egzaltacji i prostoty, ale jeszcze większą, co Biblia Króla Jakuba. (William Tyndale, którego angielska wersja Biblii, za którą został stracony, stała się mniej więcej podstawą Biblii Króla Jakuba, znał i podziwiał przekład Lutra). Luter bardzo świadomie poszukiwał świeżego, energicznego idiomu. Mówił, że o słownictwo swojej Biblii „musimy zapytać matkę w domu, dzieci na ulicy”, i podobnie jak inni pisarze stawiający sobie takie cele – na przykład William Blake – skończył z czymś przypominającym pieśń. Kochał aliterację – „Der Herr ist mein Hirte” („Pan jest moim pasterzem”); „Dein Stecken und Stab” („Twoja laska i Twoja laska”) – kochał powtórzenia i mocne rytmy. Dzięki temu jego teksty były łatwe i przyjemne do czytania dzieciom na głos, w domu. W książkach znalazło się też sto dwadzieścia osiem drzeworytniczych ilustracji, wszystkie autorstwa jednego artysty z warsztatu Cranacha, znanego nam tylko jako Mistrz MS. Były tam wszystkie te cudowne rzeczy – rajski ogród, Abraham i Izaak, Jakub zmagający się z aniołem – do których oglądania przywykli współcześni ludzie, a których nie mieli współcześni Lutrowi. Do każdej księgi dołączone były marginalne glossy, a także krótkie przedmowy, które byłyby przydatne dla dzieci w domu i prawdopodobnie także dla czytającego im członka rodziny.
Te zalety, a także fakt, że Biblia była prawdopodobnie w wielu przypadkach jedyną książką w domu, sprawiły, że była ona powszechnie używana jako elementarz. Więcej ludzi nauczyło się czytać, a im więcej umieli czytać, tym bardziej pragnęli posiadać tę książkę lub dawać ją innym. Pierwsze wydanie Nowego Testamentu w nakładzie trzech tysięcy egzemplarzy, choć nie było tanie (kosztowało mniej więcej tyle, co cielęcina), wyprzedało się natychmiast. Wydaje się, że do połowy XVI wieku wydrukowano aż pół miliona Biblii Lutra. W swoich dyskusjach na temat sola scriptura Luter oświadczył, że wszyscy wierzący są kapłanami: świeccy mają takie samo prawo jak duchowni do określania znaczenia Pisma Świętego. Swoją Biblią dał niemieckim użytkownikom języka środki, by mogli to czynić.