„They were goofing around — asking whether or not they would see lava coming out of the mountain,” said Jim Thomas, who was a top state emergency management official in 1980. „Jedno z nich zapytało, czy to niebezpieczne, a oboje rodzice radośnie zapewnili swoje dzieci, że będą bezpieczne.”

Reklama

Ale nie były.

Czterech członków rodziny Seiboldów — matka, ojciec i dwoje dzieci w wieku 7 i 9 lat, zginęło, gdy Mt. St. Helens wybuchła z siłą bomby wodorowej.

Z 57 osób, które zginęły 18 maja 1980 roku, tylko o trzech wiadomo, że znajdowały się w „czerwonej strefie”, obszarze odgrodzonym przez urzędników w tygodniach poprzedzających erupcję.

Reklama

Inne trzy — wszyscy górnicy posiadający pozwolenia — zginęły w przyległej „niebieskiej strefie”, obszarze zamkniętym dla publiczności, ale otwartym dla pracowników posiadających pozwolenia.

Podobnie jak Seiboldowie, większość ofiar wulkanu została złapana w lawinę wrzącego błota i popiołu w sekcjach góry, które zostały uznane za bezpieczne dla obozowania i rekreacji.

Większość zmarła z powodu uduszenia popiołem, który wypełnił ich gardła, nosy i płuca.

Reklama

*

Kiedy w końcu udało jej się dotrzeć na miejsce śmierci brata, Donna Parker odkryła, że nawet jajka w jego chłodziarce zostały ugotowane na twardo przez upał.

Jeszcze urwisko, na którym William Parker, 46, i jego żona, Jean, 56, biwakowali o 8:32 tego ranka 25 lat temu w środę, było prawie trzy mile poza strefą czerwoną i niebieską.

Reklama

„I to miało być bezpieczne miejsce? Stan jest nam winien przeprosiny” – powiedziała Parker, 66-latka, która mieszka w Canby, Ore.

Parker odwiedziła górę, aby pokazać reporterowi ręcznie wystrugane krzyże, które stawiała tu dla tych, których ciał nigdy nie odnaleziono.

*

Reklama

Urzędnicy stanu Waszyngton twierdzili, że wybuch był bezprecedensowy i że nie było sposobu, aby przewidzieli skalę katastrofy, która wyrwała drzewa z ziemi 17 mil od krateru i zdewastowała obszar obejmujący 230 mil kwadratowych.

W ciągu kilku godzin, pióropusz wulkanu zablokował słońce nad dużą częścią wschodniego Waszyngtonu. Popiół spadał jak śnieg aż do Montany.

W telewizji dzień po erupcji gubernator stanu Waszyngton Dixie Lee Ray powiedział, że większość z tych, którzy zginęli, to ludzie, którzy zignorowali oficjalne ostrzeżenia i celowo weszli w szkodę.

Reklama

Kiedy prezydent Carter przybył do Portland w stanie Ore. w drodze, aby odwiedzić miejsce katastrofy, wygłosił podobny komentarz: „Jednym z powodów, dla których ludzie stracili życie, jest to, że turyści i inni zainteresowani, ciekawscy ludzie, odmówili podporządkowania się dyrektywom wydanym przez gubernatora,” powiedział.

„Prześlizgnęli się wokół barykad na autostradzie i wjechali w niebezpieczny obszar, kiedy wiadomo było, że jest on bardzo niebezpieczny.”

Bob Landon, były szef Washington State Patrol, powiedział, że w tygodniach poprzedzających erupcję, turyści rutynowo próbowali ominąć blokady drogowe. Ale kiedy ciała zostały w końcu odzyskane, stało się jasne, że tylko garstka z nich zginęła na obszarze objętym zakazem wstępu, powiedział.

Reklama

*

Dwadzieścia pięć lat później krewni zmarłych wciąż czują potrzebę podkreślenia, że ich bliscy nie zginęli z powodu własnej lekkomyślności.

„Moja matka nigdy, przenigdy, nie zabiłaby własnej córki”, powiedziała Roxann Edwards z Scio, Ore., która miała 18 lat, kiedy jej matka i siostra wyruszyły na jednodniową wycieczkę do mountain.

Reklama

Rescue workers by w końcu znaleźć Jolene Edwards, 19, i Arlene Edwards, 37, leżące boisko piłkarskie od siebie w gałęziach oddzielnych drzew hemlock około czterech mil poza strefami czerwonej i niebieskiej.

Po drugiej stronie kilku grzbietów, nowożeńcy Christy i John Killian byli na rybach tego ranka. Christy, 20 lat, z Vader, Wash, będzie później zidentyfikowana przez jej lewą rękę, która została znaleziona wciąż trzymając martwego pudla pary. John, 29, nigdy nie został odnaleziony i przez lata, jego matka i ojciec kontynuowali poszukiwania.

*

Reklama

Landon, który przed erupcją został poproszony przez gubernatora o kierowanie komitetem oskarżonym o przygotowanie się do zagrożenia Mt. St. Helens zagrożenie, powiedział, że ograniczone obszary zostały sporządzone w oparciu o porady naukowców z U.S. Geological Survey.

Richard Waitt, geolog w USGS’s Cascades Volcano Observatory w Vancouver, Wash…, powiedział, że możliwość znacznie większej erupcji była dyskutowana. Ale pozostała ona wśród naukowców.

„Wszyscy mamy krew na rękach, jeśli chcesz na to spojrzeć w ten sposób”, powiedział Waitt, który był jednym z garstki młodych naukowców USGS w 1980 roku, którzy próbowali ostrzec swoich przełożonych, że obszar wybuchu może być znacznie większy niż pierwotnie przewidywano. Zauważył jednak, że nawet gdyby naukowcy przewidzieli prawdziwy zakres katastrofy, było mało prawdopodobne, by państwo mogło ograniczyć dostęp, ponieważ duża część miejsca wybuchu znajdowała się na terenie prywatnym.

Reklama

Czerwona strefa znajdowała się prawie w całości na terenie Lasu Narodowego Gifford Pinchot. Kończyła się tam, gdzie zaczynały się posiadłości giganta drzewnego, Weyerhaeuser Co, powiedział Waitt.

Stało się to podstawą pozwu wniesionego przez rodziny ofiar, które twierdziły, że obszary ograniczone były oparte na liniach własności, a nie nauce. Sprawa przeciwko państwu została oddalona w 1985 roku, po tym jak sąd orzekł, że urzędnicy państwowi nie wiedzieli, jak niszcząca będzie erupcja wulkanu. Rodziny niektórych ofiar pozwały firmę Weyerhaeuser, dochodząc do ugody na kwotę 225 000 dolarów – sumę, która według wielu była niewielka.

„Nikt nie przyprowadza swoich dzieci do miejsca, które uważa za niebezpieczne”, powiedziała Donna Parker, powtarzając jeden z argumentów często przywoływanych przez rodziny zmarłych.

Reklama

Godziny przed tym, jak udusili się w swoim samochodzie pod kocem popiołu, Ron i Barbara Seiboldowie rozmawiali do magnetofonu, odpowiadając na pytania zadawane przez rozbrykane dzieci: Czy zobaczą erupcję wulkanu?

Ojciec, bawiąc się, powiedział, że ma nadzieję, że tak będzie, powiedział pracownik pogotowia Jim Thomas, który był obecny, gdy taśma została odtworzona dla rodziny Barbary Seibold.

„Wszyscy byliśmy uderzeni tym, co słyszeliśmy, ironią zapewnień rodziców. Siostra matki zaczęła szlochać, na początku cicho, a potem jej szloch stał się długim, niskim jękiem smutku”, napisał w eseju o tym doświadczeniu.

Reklama

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.