Wieczorem w środę 26 lutego rozpoczął się nowy, straszny okres w moim życiu, który pamiętam tylko jako The Cough. Kaszel był nieubłagany, karzący. Dwa tygodnie po jego rozpoczęciu zapisałem w notatniku: „Chcę tylko przestać kaszleć…Może mam wirusa i umrę”. Kaszel pochodził z miejsca, do którego kaszel nie powinien dochodzić, szczeliny klatki piersiowej dotykającej ducha. Kiedy robiło się naprawdę źle, kaszel zamieniał się w suchy oddech. Patrzyłam na siebie w lustrze w łazience, na mój napięty język, który drgał jak ryba próbująca wyskoczyć z moich ust. Jakbym był opętany. Kaszel sprawił, że moje ciało nie należało już do mnie – należało do Kaszlu. Moje gardło było surowe i bolało. Budziłam się z martwego snu, gwałtownie dysząc, skulona w pozycji płodowej.
Historia Kaszlu tak naprawdę zaczęła się pięć tygodni wcześniej, 16 stycznia, kiedy niechętnie poszłam do lekarza na pierwsze od jakiegoś czasu badanie. Rzadko choruję – żadnego przeziębienia, żadnej grypy – a moją jedyną dolegliwością tego dnia było sezonowe zaostrzenie egzemy, stanu, który dokuczał mi od lat. Ale mam 38 lat i zaczęłam się też zastanawiać nad historią chorób w mojej rodzinie – nadciśnienie, wysoki poziom cukru we krwi, udary. I tak znalazłam się w zatłoczonej poczekalni małego szpitala w dzielnicy Clinton Hill na Brooklynie. Było to cztery dni przed potwierdzeniem przez Centrum Kontroli Chorób pierwszego przypadku COVID-19 w Stanach Zjednoczonych. Ale nie martwiłem się wtedy wirusem.
Większość pacjentów wydawała się być na Medicaid lub Medicare; wyczułem to, ponieważ kiedy lekarze dowiedzieli się, że mam prywatne ubezpieczenie przez Lafayette College, gdzie uczę angielskiego, zaczęli traktować mnie jak celebrytę. „Co to w ogóle znaczy PPO?” zastanawiałam się na głos. Mój lekarz, millenials, tak jak ja, nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że jest najlepszy. Zrobiłam badania krwi. Dostałam skierowanie na wizytę u dermatologa i alergologa w związku ze swędzeniem. Kilka tygodni później, nie zważając na dobre ubezpieczenie, dostałem rachunek na 500 dolarów.
Do tego czasu byłem na nowym reżimie pigułek i kremów na egzemę, leczenie bez stanowczej daty końcowej, która zasiała nowy niepokój. Nigdy nie mogłem sobie pozwolić na tabletki i kremy bez dobrego ubezpieczenia, a więc musiałbym utrzymać pracę na czas nieokreślony. Lafayette było moim pierwszym etatem, ale uczelnia wciąż wydawała mi się niepewnym miejscem – poprzednie pięć lat spędziłam jako adiunkt, raz prowadząc cztery zajęcia w trzech szkołach w dwóch stanach. Pomimo nowo odkrytej stabilności, nadal miałem swoje obawy, jak każdy. Miałem rachunki medyczne do zapłacenia. Trzeba było odzyskać wyniki badań krwi. W powietrzu unosił się wirus. Kiedy w końcu zrealizowałam swoją receptę, 10 lutego, wyszłam z apteki czując się przytłoczona. Aby odzyskać poczucie kontroli, lub jego iluzję, zaczęłam prowadzić dziennik. Śledziłem pogodę, moją dietę, nastroje, swędzenie. A leki robiły swoje. W moim pierwszym wpisie, wieczorem 11 lutego, napisałem: „czuję się dobrze, zwykle swędzi mnie gdzieś mniej więcej o tej porze.”
Wkrótce odkryłem, że jest coś kojącego w zapisywaniu, powiedzmy, co było na wegetariańskim hamburgerze, którego zjadłem na lunch, albo dokładnej godziny, kiedy wziąłem prysznic. Drobiazgowość była formą kontroli. Nie miałam pojęcia, czy dowiem się czegoś o sobie, ale przynajmniej mogłam być pewna tych drobnych prawd. Wtedy, 24 lutego, w niesłychanie ciepły dzień, po „dziwnym połączeniu tostów” na lunch, zaczęłam „rozwijać kaszel znikąd”, a później tej nocy „dostałam silnych dreszczy + złe samopoczucie”
W każdy wtorek rano, jadę metrem z mojego mieszkania w dzielnicy East Flatbush na Brooklynie do Port Authority, a stamtąd wsiadam do autobusu do Easton w Pensylwanii, gdzie wspinam się po stromym, zalesionym wzgórzu na kampus. To długi dojazd – godzina metrem, kolejna godzina i 45 minut autobusem, 15 kolejnych minut pieszo – dlatego spędzam tam kilka dni w tygodniu, wynajmując gościnną sypialnię znajomego profesora. Następnie, w każdy czwartek wieczorem, wracam autobusem do Nowego Jorku. Właśnie podczas jednej z tych podróży autobusem, w czwartek 18 lutego, dopadł mnie oślepiający ból głowy. Gdy tylko dotarliśmy do Port Authority, wskoczyłem do kiosku, by kupić podróżne opakowanie Tylenolu i wypłukałem je, zanim przeszedłem przez zatłoczone bramki metra.
Powróciwszy do Lafayette w następnym tygodniu, zombie przebrnąłem przez kilka dni spotkań i zajęć, regularnie kaszląc w pięść. Miałem bliski kontakt z kolegami na spotkaniach wydziałowych i studentami w godzinach urzędowania. Czy powinienem był odwołać swoje zajęcia i natychmiast wrócić na Brooklyn? Prawdopodobnie. Ale jedna z moich klas spotkała się tylko 15 razy w ciągu całego semestru. Traktowałem te sesje poważnie. Próbowałam przeforsować swoje zdanie. Tamtej wtorkowej nocy w pokoju gościnnym w Easton położyłem się do łóżka w parce pod ciężką puchową kołdrą, drżąc jakbym był nagi na zamarzniętej tundrze.
Wydaje się niemożliwe, że kiedykolwiek istniał czas, kiedy nie znaliśmy objawów COVID-19. Ale jeszcze w ostatnim tygodniu lutego nie wiedziałam nawet, że powinnam sprawdzić, czy nie mam gorączki. Nie zdawałam sobie sprawy, że dreszcze i kaszel powinny wzbudzić niepokój. Wpis w dzienniku z 25 lutego brzmi: „Znowu dreszcze. I silny kaszel. Wcześnie poszedłem do łóżka. Bardzo zmęczony.” O 3 nad ranem 26 lutego w Easton, w środku nocy obudził mnie ból głowy. Wziąłem dwa Tylenol, tak jak robiłem to przez cały tydzień, po czym ponownie zasnąłem. Następnego ranka, po nałożeniu kremu na skórę na receptę, napisałem: „Zatkanie zatok, katar. Zaczął się ból gardła.” Po tym wpisy ustały, a zaczął się Kaszel.
Wiem podtekst We’re so fucked when I hear it. Zaplanowali mi przyjście dwie godziny później.
3 marca wiceprezydent Mike Pence ogłosił, że C.D.C. znosi ograniczenia dotyczące tego, kto kwalifikuje się do testów COVID-19, a 6 marca prezydent Donald Trump twierdził, że „Każdy, kto chce testu, może go otrzymać. To jest właśnie sedno sprawy.” Wtedy było już boleśnie jasne, że muszę się przebadać. Tego ranka zadzwoniłem do mojego gabinetu lekarskiego. Kaszel pozbawił mnie większości głosu, ale udało mi się poprosić o wizytę. Powiedziałam: „Myślę, że mogę mieć wirusa”. Pamiętam, że recepcjonistka odczekała chwilę, zanim zapytała, czy ostatnio podróżowałem do Chin, Włoch lub Iranu – krajów oznaczonych przez Departament Stanu jako „wysokiego ryzyka”. Nie byłem. A co z kontaktem z kimś, kto miał pozytywny wynik testu? Nic mi o tym nie wiadomo. Cóż, powiedziała, niestety, w tej chwili testują tylko tych pacjentów wysokiego ryzyka.
Do tego czasu przeczytałem wystarczająco dużo, aby wiedzieć, że te pytania były oparte na błędnych informacjach. Zwróciłem uwagę, że co najmniej jedna osoba w rejonie Nowego Jorku miała pozytywny wynik testu, a jej odpowiedzi na te pytania były takie same jak moje. Pracownica wydychała powietrze i śmiała się, sfrustrowana. Potem jej głos się zmienił, robotyczny ton protokołu ustąpił miejsca prawdziwemu człowieczeństwu, gdy powiedziała mi, zrozpaczona, że tego ranka mieli właśnie pełne spotkanie personelu na temat nowego koronawirusa. Znam podtekst „Mamy przejebane, kiedy to słyszę”. Umówili mnie na przyjście dwie godziny później.
Przejechałem przez mokre szare ulice East Flatbush i Crown Heights, zaparkowałem przy parkometrze i, mimo że nie wiedziałem jeszcze o zasadzie sześciu stóp, zrobiłem, co mogłem, żeby zdystansować się od innych, naciskając guziki i otwierając drzwi rękawem płaszcza przeciwdeszczowego. Poczekalnia była prawie pusta. Nowa tabliczka przy drzwiach wejściowych nakazywała pacjentom z kaszlem zaopatrzyć się w maseczkę w recepcji, więc zgarnąłem jedną z wierzchu stosu. Założyłam ją, zanim dowiedziałam się, jak prawidłowo ją nosić, zaginając cienki pasek na mostku nosa, a okulary zaparowały mi pod wpływem oddechu. Słyszałem, że nawet gdybym miał wirusa, ryzyko dla mnie, millenialsa z nieuszkodzonym układem odpornościowym, było znikome. Nie wiedziałem jeszcze, że 38-latkowie, którzy rzadko chorują, również mogą umrzeć z powodu wirusa.
Po zmierzeniu mojej temperatury, ciśnienia krwi i wagi, pielęgniarka wróciła, trzaskając drzwiami i wręczając mi gruby stos masek chirurgicznych. „Schowaj je”, powiedziała. To najważniejsza rzecz, jaką ktokolwiek dla mnie zrobił; wciąż mam kilka. Żałuję, że nie mogłem jej odpowiednio podziękować. W noszeniu maski chodzi o to, że blokuje ona emocje równie łatwo jak cząsteczki zakaźne. Uśmiech wdzięczności zostaje utracony. Tak samo jak uśmieszek uznania po przelotnym kontakcie wzrokowym. Nieświadome przygryzanie warg w niepokoju, rozdziawiona paszcza w zakłopotaniu – wszystko przepadło.
Dla tak wielu w tym mieście szalonego bogactwa i haniebnej biedy, dzień zagłady to tylko kolejny dzień tygodnia, kolejna przejażdżka autobusem bez maski podczas pandemii.
W końcu lekarz, którego nigdy wcześniej nie spotkałem, przybył do mojego pokoju ubrany w to, co teraz wiem, że jest maską N95. Chociaż zaglądał mi do przewodu słuchowego i osłuchiwał klatkę piersiową, nie potrafiłbym powiedzieć, jak wyglądał. Nigdy nie zdjęliśmy naszych masek. Później moja żona zapytała, zirytowana, dlaczego lekarz nie sprawdził mojego gardła, co otworzyło bardziej znaną niepewność co do jakości opieki, jaką otrzymują pacjenci Black.
„Czy można się przebadać?” zapytałem. Lekarz potrząsnął głową i odwrócił się. Nie mogłem rozpoznać jego pełnego wyrazu twarzy pod maską. Nie miałam gorączki, nie byłam w żadnym kraju wysokiego ryzyka, nie miałam kontaktu z nikim, kto miałby pozytywny wynik testu i nie miałam obniżonej odporności. Odpowiedź brzmiała nie, ale mimo to naciskałem. „W Westchester doszło już do rozprzestrzenienia się choroby” – powiedziałem, używając nowego żargonu. Przyznał, że sprawa wymknęła mu się z rąk. Musiałby poprosić o test Departament Zdrowia – czy to departament stanowy, federalny, czy jakieś tajemnicze biuro w stylu Kafki – a oni nie wydadzą go, jeśli nie spełnię tych kryteriów. Powód, dla którego nie chcieli mnie przebadać, wydawał się jasny, choć niewyjaśniony: Nie mieli żadnych. Kazał mi zostać w domu, dopóki kaszel się nie skończy. Życzył mi miłego dnia, uważaj na siebie.
Jak zebrałam płaszcz przeciwdeszczowy i torbę na korytarzu i skierowałam się do wyjścia, lekarz i ja znowu wpadliśmy na siebie. Ręce i przedramiona wycierał papierem. Jeśli tego dnia dostałam cokolwiek zbliżonego do wyniku testu, to właśnie mój lekarz pilnie szorował swoje ręce. Bał się mnie. Jeszcze raz życzył mi miłego dnia. Proszę na siebie uważać. Tym razem było to w niewątpliwym rejestrze przeprosin.
Jak to piszę, zaczynam czwarty tydzień schronienia, podczas gdy Nowy Jork wkracza w swój trzeci. Ambulanse jeżdżą bez przerwy przez cały dzień. Nuty gięcia pojazdów ratowniczych są teraz wszystko słyszę, oprócz okazjonalnych dzwonów kościelnych brzęk przeciwko syreny w południe. Nie jestem w stanie ich wyciszyć, jakbym mieszkała w innym mieście. Pielęgniarki, którym brakuje tu zaopatrzenia, zaczęły nosić torby Hefty i poncho. Lekarze na Twitterze brzmią jak nieuzbrojeni żołnierze na froncie beznadziejnej wojny.
W dniach po tym, jak lekarz w Nowym Jorku odmówił mi wykonania testu, obserwowałem, jak inni z podobnymi objawami zamieszczają na Twitterze długie wątki o swoich osobistych odysejach, by się przebadać. Nawet pozornie dobrze poinformowani ludzie próbowali wielu szpitali i biur, a następnie czekali na wyniki przez większą część tygodnia. Może nie powinnam była brać odmowy za odpowiedź; może powinnam była pojechać do Connecticut i zrobić test. Prawda jest taka, że nie miałem pojęcia, że testują w Connecticut; zanim dowiedziałem się o tym na Twitterze, byłem już kilka dni w samokwarantannie, już bojąc się, co może się stać z tym miastem, które kocham, gdzie spędziłem moje dorosłe życie.
Mój dwudziestokilkuletni kuzyn, niedawny przesiedleniec do Nowego Jorku, który pracował jako serwer w trzech różnych restauracjach, kiedy miasto zakończyło dine-in, nie ma pojęcia, jak ma zamiar zrobić czynsz w tym miesiącu, nie mówiąc już o następnym. Jego umowa najmu wkrótce się odnawia, a właściciel twierdzi, że planuje zastępstwa, aby przyjść zobaczyć miejsce w środku wszystkiego. Mój kuzyn nie jest pewien, czy powinien walczyć z nimi w sądzie, czekać na pomoc rządu, czy po prostu przeciąć straty i przenieść się z powrotem do Georgii. Nasze niepewności rozmnożyły się jak wirus. Na początku blokady miasta, w połowie marca, widziałem autobus wypełniony po brzegi ludźmi, w większości Czarnymi, w średnim wieku i bez masek. Było to wzdłuż New York Avenue w East Flatbush, gdzie odbywałem swój codzienny spacer, nosząc teraz porządnie swoją maskę; przez okno spotkałem się wzrokiem z pasażerem. Zacząłem myśleć o tym, że niektórzy z nas zawsze uprawiają hazard, nie tylko wtedy, gdy idą do sklepu spożywczego, żeby zrobić zapasy, ale dlatego, że brak hazardu nie wchodzi w grę. Dla tak wielu w tym mieście szalonego bogactwa i haniebnej biedy, dzień zagłady jest po prostu kolejnym dniem tygodnia, kolejną przejażdżką autobusem bez maski podczas pandemii.
Po wyjściu od lekarza tego dnia, zamaskowany, ale niesprawdzony, usiadłem w samochodzie na chwilę. Włożyłem więcej czasu na liczniku niż potrzebowałem. Wciąż padał deszcz, było zimno i ślisko. Po drugiej stronie ulicy znajdował się zakład fryzjerski. Kondensacja na oknach, miękkie pomarańczowe światło spowijające skórzane fotele, kilka osób rozmawiających w środku. Pamiętam go teraz jako najbardziej zachęcającą przestrzeń, jaką kiedykolwiek widziałem. Gdybym wiedział, że jestem negatywnie nastawiony, mógłbym dostać ostatnie cięcie przed zamknięciem sklepów. Gdybym wiedział, że jestem pozytywny, mógłbym przynajmniej mieć satysfakcję z tego, że zapobiegłem rozprzestrzenianiu się wirusa i postąpiłem właściwie. Ale nie wiedziałem ani jednego, ani drugiego, więc przekręciłem kluczyk i odjechałem.
Może opracują test na obecność przeciwciał, a ja będę miał pociechę wiedząc, czy rzeczywiście miałem wirusa. Może jeszcze go nie złapałem. Może złapię, jeśli nie będę ostrożny. Może, nawet jeśli go miałem, nie wytworzyłem wystarczającej ilości przeciwciał i nadal muszę uważać. Może ponowne zarażenie się będzie gorsze. Wciąż się zastanawiam: Jaki jest rzeczywisty wskaźnik śmiertelności? I jaki jest skorygowany o dochody, płeć i rasę? Dlaczego nie przeprowadzają testów zamiast mandatów na peronach metra i rogach ulic?
Wszystko, co wiem, to to, że potrzebowałem strzyżenia tamtego dnia – strzyżenie sprawia, że czuję się lepiej – i nadal potrzebuję jednego teraz. Potrzebowałem też czegoś innego: kilku fryzjerskich hipotez, nawet tych ponurych, na temat tego, co stanie się z naszym miastem. Albo po prostu kilku historii, żeby przyciąć niepewność, kilku pytań, żeby zastąpić odpowiedzi, które mogą nigdy nie nadejść.
.