Pytanie o to, dlaczego tragedia po tragedii odwiedza jedną rodzinę jest bez odpowiedzi i oburzające. A jednak Dana i Christopher Reeve pokazali nadzieję i wytrwałość, które zainspirowały tych, którzy się z nimi zetknęli. Jaki jest dokładnie sposób myślenia, który pozwala niektórym ludziom, którzy doświadczyli takich przeciwności losu, patrzeć na życie tak pozytywnie? I jak nadać sens śmierci pana i pani Reeve?

Może zrobimy to, patrząc na ich trudności w sposób, w jaki oni to robili – jako okazje do samopoznania i czynienia dobra.

W grudniu ubiegłego roku skontaktowałem się z panią Reeve w sprawie kolumny, którą pisałem o Fundacji Christophera Reeve’a, która wspiera badania nad paraliżem. Fundacja twierdzi, że nasza wymiana e-maili była jej ostatnim wywiadem dla mediów.

Obramowała swoją chorobę jako wielkie wyzwanie, ale także jako okno. Choć opiekowała się panem Reeve przez dziewięć lat, powiedziała, że nie do końca rozumiała, jak wyglądało jego życie, aż do jej własnego starcia z rakiem. „Nie żeby rak był jak paraliż,” napisała, „ale jest to ciągły, stresujący, czasami wyniszczający stan, który zmienia twoje codzienne życie i to, jak postrzegasz świat.

„Jako opiekun, zawsze myślałam, że mam empatię dla sytuacji Chrisa, i z pewnością niepełnosprawność jednego członka rodziny wpływa na całą dynamikę rodziny na niezliczone sposoby. Ale przechodząc przez różne testy, dyskomfort i niepewność co do przyszłości, jaką może przynieść rak, czuję silny, trzewny związek z tym, przez co przeszedł Chris.”

Dana Reeve

Powiedziała, że jej nowo odnaleziona empatia pozwoliła jej lepiej zrozumieć, co przeżywają miliony sparaliżowanych ludzi. Pomyślała, że to poruszenie uczyni ją lepszą rzeczniczką fundacji. Nawet podczas chemioterapii, pracowała, aby pomóc fundacji „odzwierciedlać bardziej dokładnie żywotność, nadzieję i przyszłościową naturę, którą Chris sam projektował.”

W 1998 roku, trzy lata po wypadku pana Reeve’a na koniu, spędziłem kilka godzin w jego domu, przeprowadzając z nim wywiad. Mówił długo o byciu pozytywnym: „Umysł i ciało są połączone. Kiedy Nixon kłamał przez zęby, nabawił się zapalenia żył w nodze. Ciało wyraża to, co umysł stara się stłumić. Ale jeśli masz pozytywne nastawienie oraz wiarę i miłość ludzi wokół ciebie, zdrowiejesz szybciej.”

Powiedział mi, że przed swoim wypadkiem był tak energiczny, że „torturą” było siedzenie w miejscu, nawet na kocu na plaży. „Pamiętam, jak powiedziałem mojemu bratu: 'Jeśli nie moglibyśmy mieć wolności do nurkowania, latania, grania w tenisa, życie nie byłoby warte przeżycia. Lepiej byłoby wyciągnąć wtyczkę”. „

Jak więc udało mu się odnaleźć pełnię życia po tragedii?

„Niezbędna jest równowaga między akceptacją a zaprzeczeniem”, wyjaśnił. „Z jednej strony, muszę zaakceptować fakt, że jestem na wózku inwalidzkim; w przeciwnym razie, byłbym przygnębiony przez cały dzień. Ale druga część mojego umysłu myśli: 'Co trzeba będzie zrobić, żeby mnie z tego wózka wyciągnąć?’, bo to jest nie do przyjęcia. Nie było nam pisane być na wózkach inwalidzkich.”

Reevesowie znaleźli pocieszenie w 400 000 listów, które otrzymali po jego wypadku. Wiele z nich było od ludzi, którzy doświadczyli własnych tragedii i przeszli przez nie dzięki pozytywnemu nastawieniu. Reevesowie usłyszeli również od prawie wszystkich, których kiedykolwiek znali, „nawet od ludzi, z którymi nie rozmawiałem od trzeciej klasy”, powiedział pan Reeve. „Te listy dodawały mi otuchy. Powiedziałbym do Dany, 'Przeczytaj mi jeszcze jeden….Pozwól mi iść z tymi wspomnieniami’. „

Oni również umieścić swoje kłopoty w perspektywie pamiętając, co wspaniałe i niezwykłe życie mieli razem przed wypadkiem. Pan Reeve był „wielkim fizycznym komikiem”, powiedziała jego żona, zawsze rozśmieszając ją szalonymi gestami. W swoich własnych głowach Reevesowie trzymali się tych wczesnych rozdziałów ich związku. Te wspomnienia były dla nich tak samo jasne i istotne, jak tragiczne rozdziały, które nastąpiły później.

Pan Reeve powiedział, że zawsze był „cały” w swoich snach – chodził, żeglował, grał skomplikowane utwory Brahmsa na fortepianie. A kiedy się obudził, w swoim wózku inwalidzkim, odkrył, że jego umysł i pamięć stawały się jaśniejsze niż kiedykolwiek. Podejmował wielkie wysiłki, aby zauważyć i docenić takie pozytywne zmiany.

Powiedział, że stara się nie opierać zbyt mocno na przyjaciołach i bliskich. Kiedy miał zainfekowaną kostkę, a lekarze obawiali się, że będą musieli ją amputować, chciał omówić swoje obawy z żoną. Ale ona była na próbach do sztuki, a on uważał, że musi się skupić na pracy. Nie przeszkadzał jej. „Jego odruchem jest pozwolić mi żyć moim życiem”, powiedziała wtedy pani Reeve. „To niewiarygodnie wspaniałomyślny impuls.”

Mr. Reeve powiedział, że on i jego żona rozważali posiadanie kolejnego dziecka (był medycznie zdolny do bycia ojcem ponownie), ale zdecydowali się tego nie robić. Dziecko musi być przytulane, a jego niezdolność do tego byłaby zbyt bolesna – dla niego i dla dziecka.

„Tęsknimy za innym życiem”, przyznała pani Reeve, a jednak znaleźli radość i cel w życiu, które mieli.

Pan Reeve miał słynną nadzieję na pokonanie swojego paraliżu. Powiedział mi, że miał plany, aby pewnego dnia podnieść szklankę i toast wszystkich jego opiekunów, zwłaszcza jego żona, która pomogła mu przetrwać, a następnie rozwijać się przypominając mu, „Jesteś nadal ty.” Ten toast nigdy się nie odbył, ale zarówno on, jak i pani Reeve pozostawili po sobie spuściznę wartą uczczenia.

Pisz do Jeffreya Zaslowa na adres [email protected]

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.