Pięćdziesiąt stycznia temu, pod bladym słońcem i wśród gorzkiego wiatru, John F. Kennedy złożył przysięgę, którą składał każdy prezydent od 1789 roku, a następnie wygłosił jedno z najbardziej pamiętnych przemówień inauguracyjnych w amerykańskim kanonie. „Obchodzimy dziś nie zwycięstwo partii, lecz święto wolności” – rozpoczął 35. prezydent. Po zwróceniu uwagi, że „świat bardzo się teraz różni” od świata założycieli, ponieważ „człowiek trzyma w swoich śmiertelnych rękach moc zniesienia wszelkich form ludzkiej biedy i wszelkich form ludzkiego życia”, ogłosił, że „pochodnia została przekazana nowemu pokoleniu Amerykanów” i złożył przyrzeczenie, które od tamtej pory odbija się echem: „Niech każdy naród wie, czy życzy nam dobrze czy źle, że zapłacimy każdą cenę, poniesiemy każdy ciężar, sprostamy każdemu trudowi, wesprzemy każdego przyjaciela, przeciwstawimy się każdemu wrogowi, aby zapewnić przetrwanie i sukces wolności.”

Po dyskusji na temat wyzwań związanych z likwidacją głodu i chorób oraz konieczności globalnej współpracy w sprawie pokoju oświadczył, że „w długiej historii świata tylko kilku pokoleniom przyznano rolę obrońcy wolności w godzinie jej największego zagrożenia”. Następnie wydał wezwanie, z którego jest najlepiej zapamiętany: „I tak, moi koledzy Amerykanie, nie pytajcie, co wasz kraj może zrobić dla was, pytajcie, co wy możecie zrobić dla waszego kraju.”

Przemówienie to zostało natychmiast uznane za wyjątkowo elokwentne – „okrzyk zrywu” (Chicago Tribune), „przemówienie poświęcenia” (Philadelphia Bulletin), „wezwanie do działania, które Amerykanie potrzebowali usłyszeć od wielu lat” (Denver Post) – i precyzyjnie dostosowane do chwili, która obiecywała zarówno postęp w amerykańskiej sprawności, jak i poważne niebezpieczeństwo ze strony sowieckiej ekspansji. Jak napisał James Reston w swojej kolumnie dla New York Times, „Problemy stojące przed administracją Kennedy’ego w dniu inauguracji są znacznie trudniejsze, niż naród zdążył jeszcze uwierzyć.”

Podejmując wyzwania swoich czasów, Kennedy gwałtownie rozszerzył władzę prezydenta, szczególnie w sprawach zagranicznych. Pięćdziesiąta rocznica jego inauguracji uwydatnia konsekwencje – dla niego samego, dla jego następców i dla narodu amerykańskiego.

Z pewnością kontrola prezydenta nad sprawami zagranicznymi rosła od czasów administracji Theodore’a Roosevelta (i rośnie do dziś). Nabycie przez TR Strefy Kanału Panamskiego poprzedziło decyzję Woodrowa Wilsona o przystąpieniu do I wojny światowej, co stanowiło preludium do zarządzania przez Franklina Delano Roosevelta okresem poprzedzającym zwycięski wysiłek Ameryki w II wojnie światowej. W latach pięćdziesiątych odpowiedzią Harry’ego S. Trumana na zagrożenie ze strony Związku Radzieckiego była decyzja o podjęciu walki w Korei bez kongresowego wypowiedzenia wojny, a Dwight Eisenhower wykorzystał Centralną Agencję Wywiadowczą i brinksmanship do powstrzymania komunizmu. Dziewiętnastowieczni prezydenci musieli zmagać się z wpływami Kongresu w sprawach zagranicznych, a zwłaszcza z senacką Komisją Stosunków Zagranicznych. Ale do początku lat 60. prezydent stał się niekwestionowanym architektem polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych.

Jednym z powodów było pojawienie się Stanów Zjednoczonych jako wielkiego mocarstwa z globalnymi zobowiązaniami. Ani Wilson, ani FDR nie wyobrażali sobie prowadzenia wojny bez deklaracji Kongresu, ale wymogi zimnej wojny w latach 50. zwiększyły zależność kraju od prezydenta w kwestii obrony jego interesów. Truman mógł przystąpić do konfliktu koreańskiego bez konieczności ubiegania się o zgodę Kongresu, po prostu opisując rozmieszczenie wojsk amerykańskich jako akcję policyjną podjętą w porozumieniu z Organizacją Narodów Zjednoczonych.

Ale Truman poznał paradoksalne, a w jego przypadku gorzkie następstwo: mając większą władzę, prezydent miał również większą potrzebę zdobycia popularnego poparcia dla swojej polityki. Po tym, jak wojna koreańska stała się patowa, większość Amerykanów określiła udział ich kraju w konflikcie jako błąd, a wskaźniki poparcia dla Trumana spadły do dwudziestki.

Po doświadczeniach Trumana, Eisenhower zrozumiał, że Amerykanie wciąż szukają w Białym Domu odpowiedzi na zagraniczne zagrożenia – tak długo, jak te odpowiedzi nie przekraczają pewnych granic w krwi i skarbach. Kończąc walki w Korei i powstrzymując komunistyczną ekspansję do minimum bez kolejnej ograniczonej wojny, Eisenhower wygrał reelekcję w 1956 roku i utrzymał poparcie opinii publicznej dla swojej kontroli nad sprawami zagranicznymi.

Ale wtedy, 4 października 1957 roku, Moskwa wystrzeliła Sputnika, pierwszego satelitę kosmicznego – osiągnięcie, które Amerykanie odebrali jako traumatyczny znak sowieckiej przewagi w technologii rakietowej. Chociaż ludzie nadal szanowali samego Eisenhowera – jego popularność w ostatnim roku urzędowania wynosiła od 58 do 68 procent – obwiniali jego administrację o to, że pozwoliła Sowietom na zdobycie niebezpiecznej przewagi nad Stanami Zjednoczonymi. (Reston pożegnałby Eisenhowera, oceniając, że „był on uporządkowany, cierpliwy, ugodowy i rozważny jako gracz zespołowy – wszystkie te cechy charakteru są godne podziwu. Pytanie brzmi, czy były one równe zagrożeniu rozwijającemu się, nie dramatycznie, ale powoli, po drugiej stronie świata.”) W ten sposób tak zwana „luka rakietowa” stała się główną kwestią w kampanii 1960 roku: Kennedy, kandydat Demokratów, oskarżył wiceprezydenta Richarda M. Nixona, swojego republikańskiego przeciwnika, o odpowiedzialność za spadek bezpieczeństwa narodowego.

Ale chociaż luka rakietowa okazała się chimerą opartą na zawyżonych liczbach rakiet, rywalizacja Sowietów ze Stanami Zjednoczonymi o ideologiczny prymat pozostała całkiem realna. Kennedy zdobył prezydenturę właśnie wtedy, gdy konflikt ten nabierał nowego, pilnego charakteru.

Dla Kennedy’ego prezydentura stanowiła szansę na sprawowanie władzy wykonawczej. Po trzech kadencjach jako kongresman powiedział: „Byliśmy tylko robakami w Izbie – nikt nie zwracał na nas uwagi w skali kraju.” Siedem lat w Senacie nie odpowiadało mu o wiele bardziej. Kiedy w nagraniu magnetofonowym z 1960 roku wyjaśniał, dlaczego ubiega się o urząd prezydenta, opisał życie senatora jako mniej satysfakcjonujące niż życie szefa rządu, który jednym pociągnięciem pióra może zniweczyć ciężko wypracowaną i prawdopodobnie długofalową inicjatywę ustawodawcy. Bycie prezydentem dawało mu uprawnienia do wprowadzania zmian w sprawach światowych – arenie, na której czuł się najlepiej – których żaden senator nigdy nie mógł mieć nadziei osiągnąć.

W przeciwieństwie do Trumana, Kennedy był już całkiem świadomy, że sukces każdej większej inicjatywy politycznej zależy od narodowego konsensusu. Wiedział też, jak zapewnić szerokie poparcie dla siebie i swojej polityki. Jego cztery pierwszoplanowe debaty w kampanii przeciwko Nixonowi zapowiadały powstanie telewizji jako siły w polityce; jako prezydent Kennedy organizował transmitowane na żywo konferencje prasowe, które historyk Arthur Schlesinger Jr, który był specjalnym asystentem w Białym Domu Kennedy’ego, wspominał jako „wspaniałe widowisko, zawsze zabawne, często ekscytujące, uwielbiane przez reporterów i telewidzów”. Dzięki wymianie zdań z dziennikarzami prezydent zademonstrował swoją znajomość bieżących problemów i zbudował poparcie opinii publicznej.

Przemówienie inauguracyjne Kennedy’ego sygnalizowało politykę zagraniczną napędzaną próbami zaspokojenia nadziei na pokój. Wezwał do współpracy sojuszników w Europie, do demokracji w nowo niepodległych krajach Afryki i do „nowego sojuszu na rzecz postępu” z „naszymi siostrzanymi republikami na południe od granicy”. Odnosząc się do zagrożenia komunistycznego, starał się przekazać zarówno mężów stanu, jak i determinację – jego słynne słowa „Nigdy nie negocjujmy ze strachu, ale nigdy nie bójmy się negocjować” padły dopiero po tym, jak ostrzegł Sowietów i ich niedawno zadeklarowanych sojuszników na Kubie, „że ta półkula zamierza pozostać panem własnego domu.”Mniej niż dwa miesiące po rozpoczęciu swojej kadencji Kennedy ogłosił dwa programy, które nadały treść jego retoryce: Sojusz dla Postępu, który miał zachęcać do współpracy gospodarczej między Ameryką Północną i Południową, oraz Korpus Pokoju, który miał wysyłać Amerykanów do życia i pracy w rozwijających się krajach na całym świecie. Obie te inicjatywy odzwierciedlały tradycyjną sympatię kraju do idealistycznych rozwiązań globalnych problemów i miały na celu zapewnienie Stanom Zjednoczonym przewagi w rywalizacji z komunizmem o serca i umysły.

Ale w trzecim miesiącu prezydent przekonał się, że kierownictwo wykonawcze polityki zagranicznej niesie ze sobą również odpowiedzialność.

Pomimo że był dość sceptyczny co do tego, że około 1400 kubańskich wygnańców wyszkolonych i wyposażonych przez CIA może obalić reżim Fidela Castro, Kennedy zgodził się pozwolić im na inwazję na Kubę w Zatoce Świń w kwietniu 1961 roku. Jego decyzja opierała się na dwóch obawach: że Castro reprezentował przednią falę komunistycznego ataku na Amerykę Łacińską i że jeśli Kennedy przerwie inwazję, będzie narażony na ataki w polityce wewnętrznej jako słaby przywódca, którego tymczasowość zachęci komunistyczną agresję.

Inwazja zakończyła się katastrofą: po tym, jak ponad 100 najeźdźców zostało zabitych, a reszta dostała się do niewoli, Kennedy zadawał sobie pytanie: „Jak mogłem być tak głupi?”. Porażka – która wydała się jeszcze bardziej wyraźna, gdy wyszedł na jaw jego opór przed wsparciem ataku siłami powietrznymi USA – zagroziła jego zdolności do uzyskania poparcia opinii publicznej dla przyszłych inicjatyw polityki zagranicznej.

Aby przeciwdziałać postrzeganiu słabego przywództwa, Biały Dom wydał oświadczenie, w którym stwierdził: „Prezydent Kennedy od początku twierdził, że jako prezydent ponosi wyłączną odpowiedzialność”. Sam prezydent oświadczył: „Jestem odpowiedzialnym urzędnikiem rządu”. W odpowiedzi na to kraj stanął po jego stronie: dwa tygodnie po katastrofie 61 procent respondentów badania opinii publicznej stwierdziło, że popiera „sposób, w jaki prezydent poradził sobie z sytuacją na Kubie”, a jego ogólny wskaźnik aprobaty wynosił 83 procent. Kennedy żartował: „Im gorzej mi idzie, tym większą zyskuję popularność”

Niedługo potem, aby ustrzec się przed atakami republikanów, zainicjował rozmowę telefoniczną ze swoim przeciwnikiem z kampanii, Nixonem. „To naprawdę prawda, że sprawy zagraniczne to jedyna ważna kwestia, którą musi zajmować się prezydent, prawda?” pytał retorycznie. „Chodzi mi o to, kogo obchodzi, czy minimalna płaca wynosi 1,15 czy 1,25 dolara, w porównaniu z czymś takim?”. Zatoka Świń pozostanie dla niego bolesnym wspomnieniem, ale był to tylko prolog do najpoważniejszego kryzysu jego prezydentury.

Decyzja premiera ZSRR Nikity Chruszczowa o umieszczeniu we wrześniu 1962 roku na Kubie rakiet balistycznych średniego i pośredniego zasięgu groziła wyeliminowaniem strategicznej przewagi nuklearnej Ameryki nad Związkiem Radzieckim i stanowiła dla Stanów Zjednoczonych zagrożenie psychologiczne, jeśli nie faktyczne zagrożenie militarne. Było to wyzwanie, z którym Kennedy postanowił poradzić sobie wyłącznie przy pomocy swoich doradców z Białego Domu. W skład Komitetu Wykonawczego Rady Bezpieczeństwa Narodowego – ExComm, jak go nazywano – nie wchodził ani jeden członek Kongresu czy sądownictwa, jedynie urzędnicy Kennedy’ego odpowiedzialni za bezpieczeństwo narodowe oraz jego brat, prokurator generalny Robert Kennedy, i wiceprezydent Lyndon Johnson. Każda decyzja o tym, jak zareagować na działania Chruszczowa, należała wyłącznie do Kennedy’ego i jego wewnętrznego kręgu. 16 października 1962 roku – gdy jego administracja zbierała informacje wywiadowcze na temat nowego zagrożenia, ale przed ich upublicznieniem – zdradził nutę swojej izolacji, recytując podczas przemówienia do dziennikarzy w Departamencie Stanu wersję rymowanki autorstwa pogromcy byków Domingo Ortegi:

Krytycy walk byków rząd po rzędzie
Zapełniają ogromny plac toros
Ale tylko jeden tam jest, który wie
I to on walczy z bykiem.

W czasie, gdy ExComm obradował, obawy o opinię krajową i międzynarodową nigdy nie były daleko od myśli Kennedy’ego. Wiedział, że jeśli zareaguje nieskutecznie, krajowi przeciwnicy zaatakują go za cofnięcie bezpieczeństwa narodowego, a sojusznicy za granicą zwątpią w jego determinację, by stawić czoła sowieckim zagrożeniom dla ich bezpieczeństwa. Ale obawiał się również, że pierwsze uderzenie w sowieckie instalacje na Kubie zwróciłoby przeciw Stanom Zjednoczonym zwolenników pokoju na całym świecie. Kennedy powiedział byłemu sekretarzowi stanu Deanowi Achesonowi, że amerykański nalot bombowy byłby postrzegany jako „Pearl Harbor w odwrotnej kolejności.”

Aby uniknąć postrzegania go jako agresora, Kennedy zainicjował morską „kwarantannę” Kuby, w której amerykańskie okręty miałyby przechwytywać statki podejrzane o dostarczanie broni. (Wybór i terminologia były nieco mniej wojownicze niż „blokada”, czyli wstrzymanie całego ruchu na Kubie). Aby zapewnić poparcie dla swojej decyzji w kraju – pomimo wezwań niektórych członków Kongresu do bardziej agresywnej reakcji – 22 października o godzinie 19.00 Kennedy wystąpił w ogólnokrajowej telewizji z 17-minutowym przemówieniem do narodu, w którym podkreślił radziecką odpowiedzialność za kryzys i swoją determinację, by zmusić do wycofania z Kuby broni ofensywnej. Jego zamiarem było zbudowanie konsensusu nie tylko w sprawie kwarantanny, ale także w sprawie ewentualnego konfliktu zbrojnego ze Związkiem Radzieckim.

Ten potencjał jednak się nie spełnił: po 13 dniach, w których obie strony mogły dojść do ciosów nuklearnych, Sowieci zgodzili się usunąć swoje rakiety z Kuby w zamian za gwarancję, że Stany Zjednoczone będą respektować suwerenność wyspy (oraz, w tajemnicy, usuną amerykańskie rakiety z Włoch i Turcji). To pokojowe rozwiązanie wzmocniło zarówno sympatię Kennedy’ego, jak i opinii publicznej dla jednostronnej kontroli władzy wykonawczej nad polityką zagraniczną. W połowie listopada 74 procent Amerykanów zaaprobowało „sposób, w jaki John Kennedy wykonuje swoją pracę jako prezydent”, co było wyraźnym poparciem dla jego rozwiązania kryzysu rakietowego.

Gdy przyszło do Wietnamu, gdzie czuł się zmuszony do zwiększenia liczby amerykańskich doradców wojskowych z około 600 do ponad 16 000, aby uratować Sajgon przed komunistycznym przejęciem, Kennedy nie widział nic poza kłopotami z wojny lądowej, która pogrążyłaby siły amerykańskie. Powiedział felietoniście „New York Timesa” Arthurowi Krockowi, że „wojska Stanów Zjednoczonych nie powinny być zaangażowane na kontynencie azjatyckim….. Stany Zjednoczone nie mogą ingerować w niepokoje społeczne, a trudno udowodnić, że tak nie było w Wietnamie”. Powiedział Arthurowi Schlesingerowi, że wysyłanie wojsk do Wietnamu stałoby się interesem otwartym: „To jest jak z piciem. Efekt się wyczerpuje i trzeba wziąć następnego”. Przewidywał, że jeśli konflikt w Wietnamie „zostałby kiedykolwiek przekształcony w wojnę białych ludzi, przegralibyśmy tak, jak Francuzi przegrali dekadę wcześniej.”

Nikt nie może powiedzieć z całą pewnością, co JFK zrobiłby w Azji Południowo-Wschodniej, gdyby dożył drugiej kadencji, a kwestia ta pozostaje przedmiotem gorącej debaty. Ale dowody – takie jak jego decyzja o zaplanowaniu wycofania 1000 doradców z Wietnamu pod koniec 1963 roku – sugerują mi, że miał on zamiar utrzymać swoją kontrolę nad polityką zagraniczną, unikając kolejnej azjatyckiej wojny lądowej. Zamiast tego, wyzwania związane z Wietnamem spadły na Lyndona Johnsona, który został prezydentem po zabójstwie Kennedy’ego w listopadzie 1963 roku.

Johnson, podobnie jak jego bezpośredni poprzednicy, zakładał, że decyzje dotyczące wojny i pokoju w dużej mierze należą do prezydenta. To prawda, że chciał uzyskać poparcie Kongresu dla każdego poważniejszego kroku, jaki podejmował – stąd Rezolucja Zatoki Tonkińskiej w 1964 roku, która upoważniła go do użycia konwencjonalnych sił zbrojnych w Azji Południowo-Wschodniej. Ale ponieważ zimna wojna przyspieszyła wydarzenia za oceanem, Johnson założył, że ma prawo do jednostronnego decydowania o tym, jak postępować w Wietnamie. Był to błąd w obliczeniach, który sparaliżował jego prezydenturę.

W marcu 1965 roku rozpoczął kampanię bombardowań Wietnamu Północnego, a następnie zaangażował 100 000 amerykańskich oddziałów bojowych w wojnę bez konsultacji z Kongresem lub przeprowadzenia kampanii publicznej w celu zapewnienia zgody narodu. Kiedy 28 lipca ogłosił rozszerzenie sił lądowych, nie zrobił tego w ogólnokrajowym przemówieniu telewizyjnym ani przed wspólną sesją Kongresu, lecz podczas konferencji prasowej, na której próbował rozmyć wiadomość, ujawniając również swoją nominację Abe’a Fortasa do Sądu Najwyższego. Podobnie po tym, jak zdecydował się zaangażować dodatkowe 120 000 żołnierzy amerykańskich w styczniu następnego roku, próbował stępić obawy opinii publicznej o rosnącą wojnę, ogłaszając wzrost co miesiąc, w przyrostach po 10 000 żołnierzy, przez następny rok.

Ale Johnson nie mógł kontrolować tempa wojny, a ponieważ przekształciła się ona w długotrwałą walkę kosztującą Stany Zjednoczone tysiące istnień ludzkich, coraz większa liczba Amerykanów kwestionowała mądrość walki z tym, co zaczęło wydawać się konfliktem nie do wygrania. W sierpniu 1967 roku R. W. Apple Jr, szef sajgońskiego biura „New York Timesa”, napisał, że wojna stała się patowa i cytował amerykańskich oficerów, którzy twierdzili, że walki mogą trwać przez dziesięciolecia; wysiłki Johnsona, by przekonać Amerykanów, że wojna przebiega prawidłowo, poprzez wielokrotne opisywanie „światełka na końcu tunelu”, otworzyły lukę w wiarygodności. Jak rozpoznać, kiedy LBJ mówi prawdę? zaczynał się żart z epoki. Kiedy ciągnie się za płatek ucha i pociera brodę, mówi prawdę. Ale kiedy zaczyna poruszać ustami, wiesz, że kłamie.

Protesty antywojenne, z pikietami przed Białym Domem skandującymi „Hej, hej, LBJ, ile dzieci dziś zabiłeś?” sugerowały erozję poparcia politycznego Johnsona. W 1968 roku stało się jasne, że nie ma on wielkich szans na reelekcję. 31 marca ogłosił, że nie będzie ubiegał się o kolejną kadencję i że planuje rozpocząć rozmowy pokojowe w Paryżu.

Niepopularna wojna i polityczny upadek Johnsona sygnalizowały zwrot przeciwko dominacji władzy wykonawczej w polityce zagranicznej, a zwłaszcza wolności prezydenta do jednostronnego prowadzenia kraju w zagraniczny konflikt. Konserwatyści, których już wcześniej niepokoiła ekspansja programów socjalnych w ramach inicjatywy Wielkiego Społeczeństwa, postrzegali prezydenturę Johnsona jako zamach na tradycyjne wolności w kraju i nierozsądne wykorzystanie amerykańskiej potęgi za granicą; liberałowie przychylnie odnosili się do inicjatyw Johnsona mających na celu zmniejszenie ubóstwa i uczynienie Ameryki bardziej sprawiedliwym społeczeństwem, ale nie mieli zbyt wiele sympatii dla wojny, którą uważali za niepotrzebną dla ochrony bezpieczeństwa kraju i marnującą cenne zasoby. Mimo to następca Johnsona w Białym Domu, Richard Nixon, starał się o tyle swobody, na ile mógł sobie pozwolić.

Decyzja Nixona o normalizacji stosunków z Chińską Republiką Ludową, po ponad 20 latach przerwy, była jednym z jego najważniejszych osiągnięć w polityce zagranicznej, a jego ośmiodniowa wizyta w Pekinie w lutym 1972 roku była telewizyjną ekstrawagancją. Zaplanował to posunięcie w takiej tajemnicy, że do ostatniej chwili nie powiadomił członków własnego gabinetu – w tym sekretarza stanu Williama Rogersa – i zamiast tego wykorzystał swojego doradcę do spraw bezpieczeństwa narodowego, Henry’ego Kissingera, do utorowania drogi. Podobnie, Nixon polegał na Kissingerze, który prowadził rozmowy z radzieckim ambasadorem Anatolijem Dobryninem przed podróżą do Moskwy w kwietniu 1972 roku, aby rozwinąć politykę odprężenia ze Związkiem Radzieckim.

Choć większość Amerykanów była gotowa przyklasnąć inicjatywom Nixona z Chinami i Rosją jako środkom rozładowywania zimnowojennych napięć, stali się krytyczni wobec jego machinacji w zakończeniu wojny w Wietnamie. Podczas swojej kampanii prezydenckiej w 1968 roku potajemnie doradzał południowowietnamskiemu prezydentowi Nguyenowi Van Thieu, aby oparł się pokusom pokojowym aż do czasu po wyborach w USA w nadziei na uzyskanie lepszego porozumienia pod administracją Nixona. Działania Nixona zostały upublicznione dopiero w 1980 roku, kiedy Anna Chennault, główna postać w zakulisowych manewrach, ujawniła je, ale Johnson dowiedział się o machinacjach Nixona podczas kampanii w 1968 roku; twierdził, że opóźnianie przez Nixona rozmów pokojowych naruszało Logan Act, który zabrania prywatnym obywatelom ingerowania w oficjalne negocjacje. Działania Nixona stanowiły przykład jego przekonania, że prezydent może prowadzić sprawy zagraniczne bez wiedzy Kongresu, prasy czy opinii publicznej.

Zamiłowanie Nixona do tego, co Arthur Schlesinger określi później jako „imperialną prezydenturę”, znalazło odzwierciedlenie w jego decyzjach o potajemnym zbombardowaniu Kambodży w 1969 roku w celu przerwania głównego szlaku zaopatrzeniowego Wietnamu Północnego dla powstańców w Wietnamie Południowym oraz o inwazji na Kambodżę w 1970 roku w celu skierowania ataku na szlak zaopatrzeniowy i zapobieżenia komunistycznej kontroli nad krajem. Ogłoszenie przez Nixona tego, co nazwał „inwazją”, po tym, jak w kampanii wyborczej obiecał zakończyć wojnę, rozwścieczyło protestujących przeciwko wojnie na kampusach uniwersyteckich w całych Stanach Zjednoczonych. W następstwie zamieszek, czterech studentów na Kent State University w Ohio i dwóch na Jackson State University w Mississippi zostały śmiertelnie postrzelone przez oddziały Gwardii Narodowej i policji, odpowiednio.

Oczywiście, to był skandal Watergate, który zniszczył prezydenturę Nixona. Rewelacje, że oszukał opinię publiczną i Kongres, gdy skandal się rozwijał, również podważyły władzę prezydencką. Utrzymujące się przekonanie, że Truman uwięził Stany Zjednoczone w niemożliwej do wygrania wojnie lądowej w Azji, przekraczając 38 równoleżnik w Korei, niepokój związany z decyzją Johnsona o wprowadzeniu kraju do Wietnamu i przekonanie, że Nixon przedłużył tam wojnę o kolejne cztery lata – wojnę, która kosztowała życie ponad 58 000 żołnierzy amerykańskich, więcej niż w całej historii.Sąd Najwyższy, orzekając w 1974 roku, że Nixon musiał ujawnić nagrania z Białego Domu, które ujawniły jego działania w sprawie Watergate, ograniczył uprawnienia prezydenckie i potwierdził wpływ sądownictwa. W odpowiedzi na prowadzenie przez Nixona wojny w Azji Południowo-Wschodniej, Kongres uchwalił w 1973 roku Rezolucję o Uprawnieniach Wojennych ponad jego wetem, próbując w ten sposób zrównoważyć swoje konstytucyjne uprawnienia do wypowiadania wojny. Ale to prawo, które było kwestionowane przez każdego prezydenta od tamtej pory, ma niejednoznaczny zapis.

Decyzje podjęte przez prezydentów od Geralda Forda do Baracka Obamy pokazują, że inicjatywa w polityce zagranicznej i prowadzeniu wojny pozostaje mocno w rękach szefa władzy wykonawczej.

W 1975 roku Ford zasygnalizował, że War Powers Act nie nakłada żadnych znaczących ograniczeń na władzę prezydenta, gdy bez konsultacji z Kongresem wysłał amerykańskich komandosów, by uwolnili amerykańskich marynarzy porwanych ze statku towarowego Mayaguez przez Czerwonych Khmerów, komunistyczny rząd Kambodży. Kiedy operacja kosztowała 41 wojskowych życie, aby uratować 39 marynarzy, ucierpiał w sądzie opinii publicznej. A jednak rezultat działań Forda nie powstrzymał Jimmy’ego Cartera, jego następcy, przed wysłaniem w 1980 roku tajnej misji wojskowej do Iranu w celu uwolnienia amerykańskich zakładników przetrzymywanych w ambasadzie USA w Teheranie. Carter mógł usprawiedliwić tajność misji jako niezbędną, ale po burzy piaskowej i katastrofie helikoptera zaufanie do niezależnych działań wykonawczych osłabło. Ronald Reagan poinformował Kongres o swoich decyzjach dotyczących zaangażowania wojsk amerykańskich w akcje w Libanie i Grenadzie, a następnie ucierpiał z powodu skandalu Iran-Contra, w którym członkowie jego administracji spiskowali, by zebrać fundusze dla antykomunistów w Nikaragui – formę pomocy, którą Kongres wyraźnie zdelegalizował.

George H.W. Bush zdobył rezolucję Kongresu popierającą jego decyzję o wyparciu sił irackich z Kuwejtu w 1991 roku. Jednocześnie jednostronnie zdecydował się nie rozszerzać konfliktu na Irak, ale nawet ta asercja władzy była postrzegana jako ukłon w stronę kongresowej i publicznej opozycji wobec szerszej wojny. I chociaż Bill Clinton zdecydował się skonsultować z liderami Kongresu operacje mające na celu wprowadzenie strefy zakazu lotów ONZ w byłej Jugosławii, powrócił do modelu „prezydent wie najlepiej”, rozpoczynając operację Desert Fox, bombardowanie w 1998 roku mające na celu osłabienie zdolności Saddama Husajna do prowadzenia wojny.

Po atakach terrorystycznych we wrześniu 2001 roku George W. Bush zdobył rezolucje Kongresu popierające konflikty w Afganistanie i Iraku, ale oba były znaczącymi działaniami wojskowymi, które zgodnie z tradycyjną wykładnią Konstytucji wymagały wypowiedzenia wojny. Nierozwiązane problemy związane z tymi konfliktami ponownie wzbudziły obawy o sensowność prowadzenia wojen bez bardziej definitywnego poparcia. Pod koniec kadencji Busha jego wskaźniki poparcia, podobnie jak Trumana, spadły do dwudziestki.

Barack Obama nie wydaje się w pełni pojmować lekcji Trumana na temat politycznego ryzyka jednostronnych działań wykonawczych w sprawach zagranicznych. Jego decyzja z końca 2009 roku o rozszerzeniu wojny w Afganistanie – choć z określeniem terminów wycofania się z niej – rozbudziła obawy o imperialną prezydenturę. Jednak jego trwałe zaangażowanie w zakończenie wojny w Iraku daje nadzieję, że spełni swoją obietnicę rozpoczęcia wycofywania wojsk z Afganistanu w lipcu tego roku i że zakończy również tę wojnę.

Prawdopodobnie lekcją, którą należy wziąć od prezydentów od czasów Kennedy’ego, jest ta, którą Arthur Schlesinger zasugerował prawie 40 lat temu, pisząc o Nixonie: „Skuteczne środki kontroli prezydentury leżały w mniejszym stopniu w prawie niż w polityce. Amerykański prezydent rządzi dzięki wpływom, a wycofanie zgody Kongresu, prasy, opinii publicznej może doprowadzić do upadku każdego prezydenta”. Schlesinger cytował również Theodore’a Roosevelta, który jako pierwszy współczesny praktyk rozszerzonej władzy prezydenckiej był świadomy zagrożeń, jakie stwarzała ona dla demokratycznych tradycji kraju: „Myślę, że powinien to być bardzo potężny urząd”, powiedział TR, „i myślę, że prezydent powinien być bardzo silnym człowiekiem, który używa bez wahania każdej władzy, jaką daje to stanowisko; ale z powodu tego faktu uważam, że powinien być ściśle obserwowany przez ludzi, trzymany przez nich w ścisłej odpowiedzialności.”

Kwestia odpowiedzialności jest z nami nadal.

Najnowsza książka Roberta Dalleka to The Lost Peace: Leadership in a Time of Horror and Hope, 1945-1953.

„We shall pay any price, poniesiemy każdy ciężar”, aby bronić wolności, John F. Kennedy przysięgał w swoim przemówieniu inauguracyjnym. Jego reakcja na zagrożenie sowieckie przyczyniła się do rozszerzenia władzy wykonawczej. (Frank Scherschel / Time Life Pictures / Getty Images)

Prezydent Kennedy, po prawej, z bratem Robertem, podczas kubańskiego kryzysu rakietowego w 1962 roku. (AP Photo)

Prezydent Lyndon B. Johnson, po prawej, z gen. William Westmoreland, centrum, w Wietnamie Południowym, 1967, wyciągnął na mocy swojego urzędu do ścigania wojny wietnamskiej. (Popperfoto / Getty Images)

Richard M. Nixon, na zdjęciu w Zakazanym Mieście w Pekinie, 1972, w tajemnicy zaaranżował swoją ofertę dla Chin. (John Dominis / Time & Life Pictures / Getty Images)

Gerald R. Ford, z sekretarzem stanu Henrym A. Kissingerem, 1975, wysłał statki marynarki wojennej, aby wyzwolić statek Mayaguez bez konsultacji z Kongresem. (David Hume Kennerly / Getty Images)

Nieudana próba uratowania amerykańskich zakładników w Iranie zaszkodziła Jimmy’emu Carterowi. Tutaj, Carter podpisuje list do Teheranu w 1981 roku. (Corbis)

Przemówienie Ronalda Reagana „Zburzcie ten mur” (tutaj, w Berlinie Zachodnim, 1987) zostało okrzyknięte triumfem, ale wysiłki jego pomocników, aby pomóc nikaraguańskim rebeliantom poprzez sprzedaż broni do Iranu, przerodziły się w skandal. (J. Scott Applewhite / AP Photo)

George H.W. Bush, z gen. Normanem Schwarzkopfem, 1990, wybrał powściągliwość pod koniec wojny w Zatoce Perskiej. (Corbis)

Bill Clinton (na zdjęciu z wojskami amerykańskimi w Niemczech, 1995) konsultował się z Kongresem w sprawie operacji w Bośni, ale jednostronnie zdecydował się zbombardować Irak. (Ulli Michel / Reuters)

George W. Bush (na zdjęciu w Nowym Jorku, 2001) zabiegał o rezolucje Kongresu przed inwazją na Afganistan i Irak, ale z czasem stracił poparcie społeczne. (Win McNamee / Reuters)

Barack Obama, z afgańskim prezydentem Hamid Karzai w Kabulu, 2010, skalowane z powrotem w Iraku i rozszerzenie wojny afgańskiej. (Official White House Photo by Pete Souza)

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.