Spędzamy nasze dni na pogoni za uwagą i uczuciem. Oscylując między tymi dwoma stanami jak metronom. Nie rozumiejąc, że są one dwiema połówkami całości. Wierzymy, że klapsy, polubienia, serduszka, retweety i akcje nas utrzymają. Okruchy przechowywane w grobowcu, którym jest nasz komputer, nasz telefon, a migotanie z naszego ekranu jest otwarciem wieka. Spójrzcie na nas zaglądających do środka. Spójrzcie na te wszystkie kulki na mole, które wylatują na zewnątrz. Nasza technologia jest nowa, ale nasze pragnienia są sarkofagiem.
Trzymajcie się tych wirtualnych okruchów, bo to wszystko, co mamy, mówimy. Trzymajcie się mocno. To, czego nie dostrzegamy, to fakt, że nie możemy trzymać w ręku like’a, serca i klaskania.
Tylko wtedy, gdy zaglądamy dalej, gdy otwieramy wieko rękami, wskakujemy do środka i brodzimy głęboko, zdajemy sobie sprawę, że grób jest czarny i bez dna. Mimo to, wciąż uderzamy w odświeżanie, restart i ponowne ładowanie, w nadziei, że okruchy będą się gromadzić, aby utworzyć sieć uwagi i uczucia, które złamie nasz upadek. Sieć, która podniesie nas i przeniesie nas do domu, który jest na zawsze w zamknięciu.
Jeśli tylko wyłączyliśmy ten komputer, ten telefon. Gdybyśmy tylko trzymali ludzi zamiast metalu. Gdybyśmy tylko usłyszeli ich głos zamiast wrzasku powiadomień. Gdybyśmy tylko posmakowali posiłków, które nas jednoczą, zamiast tych samotnych, które spożywamy z naszymi technologicznymi wyrostkami. Gdybyśmy tylko widzieli ludzi takimi, jakimi są, a nie takimi, jakich udają za ekranem. Gdybyśmy tylko wąchali kark, kiedy przytulaliśmy ich na przywitanie, zamiast niczego w ogóle.
W zeszłym tygodniu zamknąłem pozostałości moich kont w mediach społecznościowych. Wyłączyłem mojego osobistego bloga. Pozostał mi tylko LinkedIn i Medium. Ludzie zareagowali w ciekawy sposób – od żarliwej troski po konsternację. Minął już ponad rok odkąd porzuciłam Facebooka, a ludzie nadal są zszokowani, gdy mówię im, że usunęłam konto. Czy wszystko jest w porządku? Jak to możliwe, że nie ma cię na Facebooku? Jak będziesz utrzymywać kontakt z ludźmi? Niektórzy nawet postrzegali moje odejście jako formę snobizmu.
Do którego odpowiadam, że spędziłem dosłownie połowę mojego życia nie online, bo to nie było dostępne dla nas. Chociaż miałem konta Hotmail i AOL w późnych latach 90-tych, bardzo niewielu moich przyjaciół było online. Nikt tak naprawdę nie myślał, że to się rozkręci tak jak się rozkręciło, na zawsze zmieniając sposób w jaki się łączymy i komunikujemy. Nadal dzwoniliśmy, pisaliśmy listy, zostawialiśmy wiadomości głosowe i widywaliśmy się osobiście. Więc kiedy ludzie pytają mnie, jak będę żył (z poziomem strachu, który graniczy z przerażeniem, jeśli mam być szczery), mówię im, że już mam.
Mówię im, że straciłem więcej niż zyskałem. Ostatecznie, bycie na mediach społecznościowych nie dało mi zbyt wiele. Nigdy nie sprawiło, że poczułem się lepiej sam ze sobą. Czułem się jeszcze mniej związany z ludźmi, których myślałem, że znam. Odkryłem o nich rzeczy, z którymi nie chciałem się mierzyć lub których nie chciałem znać (czytaj: ich polityka). Ilekroć spotykałem kogoś, kogo znałem z mediów społecznościowych, śmialiśmy się, gdy mówiliśmy, że nie przypominamy ludzi, których znaliśmy z naszych ekranów. Ludzie myśleli, że będę bombastyczny i onieśmielający; nie spodziewali się kogoś miękko mówiącego i nieśmiałego – gadatliwego tylko wtedy, gdy cię poznam, głośniejszego tylko wtedy, gdy cię poznam.
Nienawidziłem sposobu, w jaki występowaliśmy na platformach. Na żywo trudno było udawać. Ludzie wyczuwali to w twoim głosie, manierach, sposobie, w jaki odwracałeś wzrok. Trudniej jest mi kłamać osobiście, zwłaszcza komuś, na kim mi zależy, kogo kocham.
Bez mediów społecznościowych zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy: Mam więcej czasu i muszę pracować ciężej. Praca jest mięśniem, którego nie ćwiczyłem od dziesięcioleci. Staliśmy się pasywni w naszej konsumpcji, co czasami mnie przeraża. Przyjmujemy aktualizacje statusu na Facebooku jako pożywienie. Konsumujemy szokujący poziom nieścisłości faktograficznych na Twitterze. Tarzamy się w naszym paraliżującym zwątpieniu w siebie na Instagramie.
Teraz muszę skontaktować się z ludźmi, na których mi zależy. Muszę słyszeć ich głos, czytać dłuższe maile. Teraz muszę agregować źródła wiadomości, które czytam każdego dnia, aby upewnić się, że otrzymuję zrównoważony pogląd na politykę i wydarzenia na świecie – dostaję fakty, formuję swoje opinie. Moja była najlepsza przyjaciółka od dwóch dekad jest zwolenniczką Trumpa i chociaż już nie rozmawiamy, dziękuję jej za to, że wcisnęła mi potrzebę studiowania obu stron problemów. Prawnik, powiedziała, musisz je zrozumieć, aby skutecznie je argumentować.
Bez mediów społecznościowych, mam czas, aby pisać i czytać więcej. Moja praca jest lepsza. Jestem selektywny co do ludzi, których wpuszczam do mojego świata i stopnia, w jakim do niego wchodzą. Moja uwaga nie jest już podzielona równo pomiędzy przyjaciół, znajomych i nieznajomych. Mój czas koncentracji uwagi poprawił się (nie jest taki, jaki był, ale już nie przeskakuję i jestem mniej rozproszona). Jestem spokojniejszy, bardziej rozsądny, cierpliwy, mniej zestresowany, ponieważ nie byłem już leniwym cyrkowcem.
Muszę dokonywać aktywnych wyborów w moim życiu. Muszę pracować, aby uzyskać uwagę i uczucie, na które wierzę, że zasługuję, i po raz pierwszy od lat czuję się cała. Nie wpatruję się już w czarne pudełko; siedzę w świetle, naprzeciwko prawdziwych ludzi, których mogę dotknąć i przytulić. Macham do przyjaciół przez ekran i słyszę ich głosy, widzę ich wyrazy twarzy – wszystkie te rzeczy, które uważamy za oczywiste, ale to właśnie one nas łączą, czynią nas ludźmi.