Późnym słonecznym popołudniem zeszłego lata odwiedziłem opuszczony cmentarz kościelny w Auchinleck, małej wiosce otoczonej pastwiskami w zachodnim dystrykcie Szkocji East Ayrshire. Wiele zwietrzałych nagrobków było połamanych lub przechylonych. Wśród nich stały dwa małe budynki: stary kościół parafialny i bezpretensjonalne mauzoleum, na boku którego znalazłem herb z napisem Vraye Foy, czyli Prawdziwa Wiara. Poza tym nie było nic – żadnego pomnika, żadnej tablicy, żadnego znacznika – co wskazywałoby, że w środku spoczywają szczątki Jamesa Boswella, zapalonego Szkota, który napisał jedną z największych książek wszech czasów, Życie Samuela Johnsona, LL.D. Dr Johnson, jak znany był ten genialny osiemnastowieczny krytyk, pisarz i poeta, stworzył ogromny zbiór niezmiernie wpływowej literatury, w tym słownik, który pozostał złotym standardem angielskiej leksykografii przez większą część stulecia. Ekscentryczny i dowcipny, był ośrodkiem błyszczącego kręgu w Londynie, który przyciągał takich luminarzy jak powieściopisarz i dramaturg Oliver Goldsmith, malarz Sir Joshua Reynolds, aktor David Garrick i sam Boswell. Johnson był znany ze swoich ostrych aforyzmów, z których wiele – „Patriotyzm jest ostatnią deską ratunku łajdaka”, „Żaden człowiek, prócz łajdaka, nie pisał inaczej niż dla pieniędzy”, „Jestem gotów kochać wszystkich ludzi, z wyjątkiem Amerykanina” – nadal krąży w obiegu.

Boswell, sam określający się jako „dżentelmen starej krwi”, był prawnikiem i pisarzem, który dobrze znał Johnsona przez ponad 20 lat. Był także swego rodzaju geniuszem. Jego biografia przyjaciela i mentora – opublikowana po śmierci Johnsona – wywołała sensację. Boswell był zdeterminowany, by „powiedzieć całą prawdę o swoim podwładnym, ukazać jego błędy, skazy, słabości i wielkie zalety” – mówi Adam Sisman, laureat National Book Critics Circle Award z 2001 roku za książkę Boswell’s Presumptuous Task: The Making of the Life of Dr. Johnson”. Dziś taka szczerość jest dla nas czymś oczywistym, ale w czasach Boswella – dodaje Sisman – była to „zaskakująca innowacja.”

Boswell pozostaje żywą postacią na scenie literackiej. Wydaje się, że nie ma prawie tygodnia, żebyśmy nie widzieli gdzieś Boswella. W New Yorker spoof postawił Boswella do pracy nad życiem Michaela Jacksona. („Kiedy był chłopcem, był już szczególnie lubiany przez inne dzieci, i jak wiesz, utrzymał swoją sympatię do nich do średniego wieku.”) The New York Times porównał dziennikarza Rona Suskinda i biografa A. Scotta Berga do Boswella i opisał magazyn Wired jako „Boswell … dla geekerati”. Słowo „Boswell” jest nawet w słowniku, zdefiniowane jako „ten, kto pisze z miłością i intymną znajomością jakiegoś tematu”. W ciągu ostatnich pięciu lat ukazały się dwie biografie Boswella, a wielu naukowców, krytyków i innych miłośników zaczęło nazywać siebie „Boswellanami”. Jeden z nich, Iain Brown, kurator manuskryptów w Bibliotece Narodowej Szkocji, powiesił portret Boswella w swojej domowej łazience.

Moja własna fascynacja Boswellem zaczęła się kilka lat temu, kiedy kupiłem Życie po przeczytaniu wstępu w księgarni. Chociaż zawsze lubiłem duże książki, ta była tak ogromna – 1 402 strony – że postanowiłem najpierw wypróbować znacznie krótszy Dziennik podróży na Hebrydy Boswella, jako swego rodzaju rozgrzewkę. Kiedy skończyłem tę bujną relację z dziesięciotygodniowych wakacji, które Boswell i Johnson spędzili na odkrywaniu wysp u północno-zachodnich wybrzeży Szkocji w 1773 roku, byłem już zauroczony. Zanurzyłem się od razu w Życiu, a potem zabrałem się za inne dzienniki Boswella – w sumie 13 tomów.

Johnson mnie zaintrygował, ale Boswell mnie zachwycił. Bystry biograf okazał się postacią, której nie sposób się oprzeć, człowiekiem pełnym sprzeczności, potrzebującym i czasem irytującym, który za dużo pił, za dużo mówił i zachował wiele ze swoich niedyskrecji na piśmie. Wśród rewelacji zawartych w jego dziennikach jest to, że zanim się ożenił, spłodził dwoje nieślubnych dzieci i przez całe życie był nałogowym dziwkarzem. Potrafił być nadętym snobem lub bawić tłumy w londyńskim teatrze, naśladując krowę. Cierpiał na wyniszczające depresje, a mimo to publicznie był życiem partii. „Podziwiam go i lubię ponad miarę”, oświadczyła 20-letnia Charlotte Ann Burney, siostra słynnej pamiętnikarki Fanny Burney. „On … ustawia się w tak śmiesznych pozach, że jest równie dobry jak komedia”. Filozof David Hume opisał go jako „bardzo dobrodusznego, bardzo sympatycznego i bardzo szalonego”

Jedną rzeczą, co do której nie był sympatyczny, była Szkocja. Uczucia Boswella w stosunku do ojczyzny były głęboko sprzeczne. Brzydził się tym, co postrzegał jako odrażający prowincjonalizm Szkocji. Aby pozbyć się szkockiego akcentu, brał lekcje dykcji u Thomasa Sheridana, ojca dramatopisarza (Szkoła skandalu) Richarda Brinsleya Sheridana. Jednak to Szkocja była miejscem, które go ukształtowało. Spędził tam większość życia i często chwalił się, że „pochodzi od przodków, którzy posiadają majątek od kilkuset lat.”

Dlatego też, kiedy skończyłem książki Boswella, postanowiłem odbyć coś w rodzaju literackiej pielgrzymki. Chciałem odnaleźć to, co pozostało z Edynburga Boswella, i zobaczyć Auchinleck, rodzinną posiadłość niedawno odbudowaną z ruiny. Chciałem również odwiedzić grób Boswella i złożyć wyrazy szacunku wielkiemu biografowi.

Urodził się w Edynburgu w 1740 roku. Jego ojciec, Alexander, prawnik, a później sędzia w najwyższym sądzie cywilnym Szkocji, był klasycznym uczonym o nieugiętym poczuciu przyzwoitości, którego przestrzegania oczekiwał od swoich dzieci. Jego matka, Euphemia, była bierna i pobożna, a Boswell bardzo ją lubił. Wspominał kiedyś, że „jej wyobrażenia były pobożne, wizjonerskie i skrupulatne. Kiedy raz zmuszono ją do pójścia do teatru, rozpłakała się i nigdy więcej nie poszła.”

Edynburg, położony na brzegu zatoki Forth, 400 mil na północ od Londynu, był artystycznym i społecznym centrum Szkocji, a także jej stolicą. Jądrem Edynburga Boswella była dostojna aleja znana dziś jako Royal Mile. Bulwar wyłożony wysokimi, prostymi kamiennymi budynkami schodzi od Zamku Edynburskiego na jego klifowym zboczu do Pałacu Holyroodhouse u podnóża zwietrzałego szczytu zwanego Arthur’s Seat. Zamek był fortecą i pałacem, który dominował nad Edynburgiem od XVI wieku. Holyroodhouse był domem królów i królowych Szkocji przez dwa stulecia aż do 1707 roku, kiedy to na mocy Aktu Unii Szkocja stała się częścią Wielkiej Brytanii.

Skupiony wokół Royal Mile był splątanym labiryntem alejek i dziedzińców, gdzie wielu z 50 000 mieszkańców Edynburga zajmowało wysokie kamienice zwane „landami”. Biedota mieszkała na najniższych i najwyższych piętrach, a zamożniejsi pomiędzy nimi. Miasto, starożytne nawet wtedy (jego początki sięgają co najmniej VII wieku n.e.), było brudne i śmierdzące. Nad ponurymi budynkami unosiły się kłęby węglowego dymu, a przechodnie musieli uważać na garnki opróżniane z okien znajdujących się powyżej. Rezydencja Boswellów, czwarte piętro kamienicy, znajdowała się tuż przy Royal Mile, niedaleko Parliament House, gdzie zasiadał szkocki parlament, dopóki nie został zlikwidowany przez Act of Union.

Dzisiaj Edynburg jest tętniącym życiem nowoczesnym miastem, zamieszkałym przez 448 000 ludzi. Kiedy mój pociąg wjechał na stację Waverley, wyciągnąłem szyję, aby zobaczyć zamek, który nadal majestatycznie siedzi na klifie wysoko nad torami. Ze stacji taksówka zabrała mnie w górę po stromym zboczu do Royal Mile. Pomimo ruchu ulicznego i sklepów dla turystów, brukowana ulica i jej solidne, kamienne budynki zachowały niepowtarzalny XVIII-wieczny smak.

Miejsce narodzin Boswella spłonęło dawno temu, ale inne zabytki pozostały. Odwiedziłem Parlament House, otwarty w 1639 roku i nadal będący siedzibą najwyższego sądu cywilnego w kraju. Zewnętrzna część budynku została przebudowana w 1800 roku, ale wewnątrz wzniosłej Sali Parlamentu obserwowałem adwokatów w czarnych togach i białych perukach, którzy poruszali się w górę i w dół, rozmawiając z klientami pod wspaniałym łukowatym sufitem z drewna, tak jak robili to w czasach Boswella. W tej sali Boswell często występował w imieniu swoich klientów; przy wielu okazjach sędzią przewodniczącym był jego ojciec. Po drugiej stronie placu podziwiałem High Kirk of St. Giles, masywny, posępny, zwieńczony przyporami, które tworzą gotycką koronę. Był to kościół Boswella, który łączył z pobożną matką, jak również z „ponurymi strachami piekła”

Boswellowie pozostawali w Edynburgu, kiedy sąd obradował. Wiosną i latem mieszkali w swojej wiejskiej posiadłości oddalonej o 60 mil. Auchinleck, licząca 20,000 akrów posiadłość z czasów feudalnych, zapewniała również domy dla około 100 dzierżawców rolnych. Nazwana na cześć poprzedniego właściciela, należała do rodziny Boswellów od 1504 roku. Młody James lubił jeździć konno z ojcem, sadzić drzewa i bawić się z córką ogrodnika, dla której rozwinął szaloną pasję. „Auchinleck to najbardziej słodkie, romantyczne miejsce” – napisał do przyjaciela. „Jest tam mnóstwo drewna i wody, piękne, zacienione spacery i wszystko to, co może uczynić hrabstwo przyjemnym dla kontemplacyjnych umysłów”. Po tym jak Alexander Boswell został sędzią w wieku 46 lat, zyskując honorowy tytuł Lorda Auchinleck, zbudował w swojej posiadłości nowy, wymyślny dom. Nad głównym wejściem wypisał cytat z Horacego: „To, czego szukasz, jest tutaj, w tym odległym miejscu; jeśli tylko potrafisz zachować zrównoważone usposobienie” – słowa, które być może miał na myśli dla swojego coraz bardziej krnąbrnego najstarszego syna.

Wcześniej James dał do zrozumienia, że nie jest stworzony do podążania śladami ojca. Szkoci są znani z rozdarcia między ponurym konformizmem a żywiołowym buntem, sprzeczność tę dobitnie uosabiają ojciec i syn Boswellów. Kiedy James miał 18 lat, rozbudził w sobie zamiłowanie do teatru i zakochał się w aktorce starszej o dobre dziesięć lat. Po tym, jak lord Auchinleck wygnał go na uniwersytet w Glasgow, Boswell, wciąż pod urokiem katolickiej kochanki, postanowił się nawrócić – co w prezbiteriańskiej Szkocji było równoznaczne z karierą samobójczą – i uciekł do Londynu. Tam stracił zainteresowanie katolicyzmem, zaraził się chorobą weneryczną i postanowił, że chce zostać żołnierzem.

Lord Auchinleck ściągnął syna do domu i tam zawarli układ: Boswell mógł starać się o komisję wojskową, ale najpierw musiał studiować prawo. Po dwóch latach cierpienia pod uciążliwym nadzorem ojca, Boswell wrócił do Londynu w 1762 roku, zamierzając spełnić swoje wojskowe marzenia. Tam sprzedawca książek zapoznał go z Samuelem Johnsonem, wówczas 53-letnim, a już znaczącym literatem, który nie ukrywał swojej pogardy dla Szkotów. Boswell jąkał się: „Rzeczywiście pochodzę ze Szkocji, ale nic na to nie poradzę”. Na co Johnson warknął: „To, jak widzę, jest to, na co bardzo wielu pańskich rodaków nie może nic poradzić.”

Był to trudny początek tego, co ostatecznie miało stać się najsłynniejszą przyjaźnią w angielskiej literaturze. Irma Lustig, która zredagowała dwa tomy dzienników Boswella dla Yale University Press, uważa, że surowość lorda Auchinlecka wytworzyła w jego synu „nienasyconą potrzebę uwagi i aprobaty”, a w Johnsonie, prawie 32 lata starszym od niego, Boswell znalazł odpowiedź na tę potrzebę. Kiedy Boswell „otworzył swoje serce”, jak ujął to biograf Frederick Pottle, i opowiedział Johnsonowi historię swojego życia, Johnson był oczarowany.

Lord Auchinleck nie był oczarowany. Zagroził, że sprzeda Auchinlecka, jeśli James się nie ustatkuje, „zgodnie z zasadą, że lepiej zgasić świecę, niż zostawić ją, by cuchnęła w gniazdku”. Boswell wyjechał do Holandii, by kontynuować studia prawnicze, a następnie wyruszył w podyplomowe tournée po kontynencie, zdecydowany spotkać się z najważniejszymi ludźmi swoich czasów. Choć nie udało mu się uzyskać audiencji u pruskiego Fryderyka Wielkiego, w Szwajcarii młody Szkot wyłudził zaproszenie do filozofa Jeana Jacques’a Rousseau, a we Francji zaangażował Voltaire’a w debatę o religii. „Przez pewien czas między Voltaire’em a Boswellem istniała uczciwa opozycja” – zauważył z satysfakcją.

Podczas pobytu w Rzymie Boswell pozował do obrazu George’a Willisona, który znalazłem w edynburskiej National Portrait Gallery. Był tam w wieku 24 lat, o okrągłej twarzy, z lekkimi podkrążonymi oczami i słabą sugestią uśmiechu na pulchnych ustach. Miał na sobie dandysowską szkarłatno-żółtą kamizelkę pod zielonym płaszczem obszytym futrem; spod mankietów wystawały koronki. Nad nim, na gałęzi absurdalnie przysiadła sowa. W jakiś sposób malarz uchwycił mieszankę głupoty i samozadowolenia, które czyniły Boswella tak ujmującym.

Na śródziemnomorskiej wyspie Korsyce Boswell poznał Pasquale Paoli, charyzmatycznego patriotę prowadzącego powstanie przeciwko Genueńczykom, którzy wówczas rządzili wyspą. W Paryżu dowiedział się o śmierci matki i wyjechał do Szkocji (w drodze, jak zapisał Boswell w swoim dzienniku, on i kochanka Rousseau uprawiali seks 13 razy w ciągu 11 dni). Jego pierwsza ważna książka, An Account of Corsica (1768), sławiła Paoliego. Dla ówczesnych Brytyjczyków Korsyka była egzotycznym i romantycznym celem podróży, a swobodny dziennik podróżniczy Boswella uczynił z niego małą sławę, znaną jako „Korsyk Boswell”. Mimo to dotrzymał słowa danego ojcu i zaczął praktykować prawo. „Był zawodowym pisarzem”, zauważa Irma Lustig, „ale nie był, tak jak Johnson, pisarzem z zawodu.”

Po rozważeniu kilku planów matrymonialnych z zamożnymi kobietami, Boswell ponownie rozwścieczył ojca, żeniąc się z biedną kuzynką, Margaret Montgomerie, która była o dwa lata starsza. Para wynajęła mieszkanie od filozofa Davida Hume’a w James’s Court, modnym edynburskim adresie tuż przy Royal Mile.

Tak się złożyło, że ja również zatrzymałem się w James’s Court, w małym hotelu. Na jednym z trzech łukowatych wejść do dworu zobaczyłem zieloną od wieku tabliczkę informującą o powiązaniach z Boswellem, Johnsonem i Hume’em. Budynek, w którym mieszkali James i Margaret, został zniszczony przez pożar w 1857 roku, ale inne z czasów Boswella nadal stoją, wysokie, szare i nieozdobione.

Johnson zatrzymał się u Boswellów po tym, jak on i James wrócili z Hebrydów; dla Margaret ten niezgrabny londyńczyk był gościem z piekła rodem. „Prawdą jest, że jego nieregularne godziny i nieokrzesane zwyczaje, takie jak odwracanie świec główkami do dołu, gdy nie paliły się wystarczająco jasno, i pozwalanie, by wosk spadał na dywan, nie mogły być dla damy niczym innym, jak tylko nieprzyjemnym” – przyznawał Boswell. Skarżyła się również na wpływ Johnsona na jej męża. „Widziałam wielu niedźwiedzi prowadzonych przez człowieka”, powiedziała w ex asperacji, „ale nigdy wcześniej nie widziałam człowieka prowadzonego przez niedźwiedzia.”

Podczas dwóch dekad znajomości Boswell i Johnson spędzili ze sobą niewiele więcej niż rok czasu; ich przyjaźń była prowadzona w dużej mierze z daleka. Mimo to starszy człowiek stał się centralną postacią w życiu swojego młodego wielbiciela, „przewodnikiem, filozofem i przyjacielem”, jak niejednokrotnie ujął to Boswell. „Bądź Johnsonem” – zachęcał sam siebie. Choć pogodził się, przynajmniej na razie, z życiem w Edynburgu, każdej wiosny starał się przyjeżdżać do Londynu na kilka tygodni. „Przyjedź do mnie, mój drogi Bozzy” – pisał Johnson – „i bądźmy tak szczęśliwi, jak to tylko możliwe.”

Podczas wizyt Boswella obaj mężczyźni spotykali się w tawernach, w pokojach Johnsona i u przyjaciół. Rozmawiali na tematy od literatury i polityki po religię i plotki, a Boswell dbał o to, by zachować te rozmowy w swoich dziennikach. Pewnego dnia w 1772 roku rozmawiali o małżeństwie, o tym, „czy istnieje piękno niezależne od użyteczności”, o tym, dlaczego ludzie przeklinają, o „właściwym używaniu bogactwa”, o rozrywkach publicznych, o polityce dawnej i współczesnej oraz o różnych tematach literackich. Być może najważniejsza dla Boswella była rada Johnsona: „Nikt nie może napisać życia człowieka, ale ci, którzy jedli, pili i żyli z nim w towarzystwie.”

Okazje do jeszcze częstszych rozmów nadarzyły się, gdy Boswell został przyjęty do Klubu, prestiżowej grupy intelektualnych tuzów, którzy spotykali się na kolacji i plotkach co drugi piątek. Boswell martwił się, że zostanie wykluczony, ale Johnson uważał na niego. „Sir, oni wiedzieli, że jeśli odmówią panu, to prawdopodobnie nigdy nie dostaną się do innej grupy. Ja bym ich wszystkich powstrzymał” – powiedział. Spotkania klubu oznaczały wieczory porywających rozmów ze śmietanką brytyjskich myślicieli – historyk Edward Gibbon, przyrodnik Joseph Banks, filozof społeczny Adam Smith i Richard Brinsley Sheridan w końcu zostali jego członkami.

Przyjaźń miała swoje trudne momenty. Niekiedy Boswell odczuwał uderzenia temperamentu Johnsona. Po jednej ostrej reprymendzie Boswell porównał siebie do „człowieka, który wiele razy wkładał głowę do paszczy lwa, ale w końcu ją odgryzł”. Kolejny wybuch zranił Boswella tak głęboko, że przez tydzień unikał Johnsona. W końcu obaj panowie pogodzili się podczas kolacji. „Od razu byliśmy tak serdeczni, jak nigdy dotąd”, powiedział Boswell.

Zachował ponad sto listów od Johnsona i obszernie cytował je w Życiu, ale ich korespondencja była nieregularna. Miesiące mogły upłynąć w milczeniu, dopóki Boswell nie ocknął się z jednej ze swoich depresji. Czasami prosił o radę – w sprawie swoich czarnych nastrojów, spraw sądowych, ojca. Johnson udzielał przemyślanych, wnikliwych odpowiedzi, chociaż młodszy z mężczyzn potrafił być równie irytujący na papierze, jak czasami na żywo. Pewnego razu Boswell w dziecinny sposób przerwał pisanie, żeby sprawdzić, ile czasu zajmie Johnsonowi napisanie do niego. Innym razem martwił się, że Johnson jest zły. „Uważam Twoją przyjaźń za dobytek, który zamierzam utrzymać, dopóki mi go nie odbierzesz, i ubolewać, jeśli kiedykolwiek z mojej winy miałbym go stracić”, zapewniał go Johnson.

Nigdy nie było potrzeby wątpić w sympatię Johnsona; była ona szczera. „Boswell jest człowiekiem, który, jak sądzę, nigdy nie opuścił domu, nie pozostawiając życzenia powrotu” – powiedział kiedyś. Obu łączyła między innymi melancholia. Johnson odczuwał chorobliwy lęk przed szaleństwem i on również walczył z depresją, podczas gdy Boswell analizował swoje niepewne zdrowie psychiczne aż do obsesji. Kiedyś, po obejrzeniu ćmy płonącej w płomieniu świecy, Johnson powiedział: „To stworzenie było swoim własnym dręczycielem i wierzę, że nazywało się Boswell.”

Przygoda na Hebrydach zakończyła najbardziej ustabilizowany okres w życiu Boswella. Miał wtedy 32 lata – był dość zadowolony i wesoły, pracowity, szanowany adwokat zarabiał na przyzwoite życie, miał kochającą żonę i pierwsze z ich pięciorga dzieci. W końcu jednak zaczął dużo pić, tracić pieniądze w karty, odwiedzać prostytutki. W swoim zawodzie angażował się w przegrane sprawy i zyskał reputację osoby o niekonsekwentnym zachowaniu. Po śmierci ojca w 1782 roku, przyszła kolej na niego jako Lairda of Auchinleck, człowieka dystyngowanego. Ale wkrótce satysfakcja z wiejskiego życia zaczęła przygasać. I wtedy, pod koniec 1784 roku, Samuel Johnson zmarł na zastoinową niewydolność serca w wieku 75 lat.

Wiadomość ta wprawiła Boswella „w osłupienie i pewnego rodzaju zdumienie”. Wiadomo było, że od dawna zamierzał napisać biografię Johnsona, a gdy tylko ten wielki człowiek odetchnął ostatni raz, do Edynburga dotarł list od znanego księgarza z prośbą, by Boswell to uczynił. Zanim jednak przystąpił do tego monumentalnego zadania, napisał Dziennik podróży na Hebrydy – być może on także odczuwał potrzebę rozgrzewki – który został opublikowany z wielkim uznaniem w 1785 roku.

Zaczynając pracę nad Życiem, Boswell poczuł pogardę dla szkockiej „gruboskórności” i „prezbiteriańskich uprzedzeń”. Od dawna myślał o przeniesieniu się na stałe do Londynu. W końcu, w 1786 roku, wraz z Margaret i ich dziećmi przeprowadził się. To była katastrofa. Boswell spędzał większość czasu na piciu z przyjaciółmi i osiągał jedynie niewielkie postępy w pracy nad książką. Zdrowie Margaret gwałtownie się pogorszyło. Wróciła do Auchinleck i wkrótce zmarła tam na gruźlicę. Boswell był zdruzgotany, choć przez lata ją zaniedbywał. W swoim dzienniku napisał, że tęskni za „jednym tygodniem, jednym dniem, w którym mógłbym znów usłyszeć jej wspaniałą rozmowę i zapewnić ją o moim gorącym przywiązaniu, pomimo wszystkich moich nieprawidłowości.”

Powróciwszy do Londynu po ponurej przerwie żałoby w Auchinleck, Boswell wznowił pracę nad Życiem. Pisał zrywami, często posuwając się naprzód tylko pod wpływem delikatnej zachęty Edmonda Malone’a, przyjaciela i badacza Szekspira. Nie zamierzał być nowatorski, ale, jak mówi biograf Adam Sisman, pisał świadomie dla efektu. Kiedy uczęszczał do szkoły w Glasgow, jednym z jego nauczycieli był Adam Smith, który później napisał przełomowy traktat ekonomiczny Bogactwo narodów. Smith uświadomił Boswellowi, jak ważne są szczegóły – powiedział na przykład, że „cieszy się, że Milton nosi zatrzaski w butach zamiast sprzączek”. Była to lekcja, której Boswell nigdy nie zapomniał. Często powtarzał, że chce pisać Życie jak „flamandzki obraz”, czyli bogaty w drobiazgowe szczegóły. Był znakomitym reporterem, biegłym w wyławianiu ciekawostek od znajomych Johnsona i oczywiście sprytnie wydłubał wiele interesujących informacji z samego Johnsona, szczególnie uważnie przyglądając się tikom i dziwnym zachowaniom, takim jak niechlujny wygląd osobisty doktora, jego „konwulsyjne ruchy i dziwne gestykulacje” oraz przerażające maniery przy stole. „Pozwólcie mi nie być cenzurowanym za wymienianie tak drobnych szczegółów” – błagał. „Każda rzecz związana z tak wielkim człowiekiem jest warta uwagi.”

Boswell zadbał również o to, by skomponować swoją książkę w coś, co nazywał „scenami”, jak zauważa Sisman, zręcznie udramatyzowanymi małymi playletami ułożonymi jedna na drugiej. Była to technika niemal bezprecedensowa w tamtych czasach. Rezultatem była biografia jako intymna epopeja – poruszająca narracja z pełną przepychu obsadą drugoplanową i gadatliwym, pełnym wad bohaterem na głównej scenie. Wydana w 1791 roku książka odniosła natychmiastowy sukces. Areview w Gentleman’s Magazine nazwał ją „literackim portretem . . . który wszyscy, którzy znali oryginał, uznają za samego człowieka”. Mąż stanu Edmund Burke powiedział królowi Jerzemu, że jest to najbardziej zabawna książka, jaką kiedykolwiek czytał. Masywny, dwutomowy zbiór był drogi – kosztował dwie gwinee, cztery razy więcej niż typowa książka – ale pierwszy nakład 1750 egzemplarzy sprzedał się w ciągu kilku miesięcy.

Boswell cieszył się krótkim uniesieniem, a nawet zamieścił chlubne ogłoszenie w londyńskim Public Advertiser: „Boswell ma tak wiele zaproszeń w związku ze swoim Życiem Johnsona, że można dosłownie powiedzieć, iż żyje dzięki swojemu zmarłemu przyjacielowi”. Jednak niektórzy znajomi, rozgniewani jego „praktyką publikowania bez zgody tego, co zostało wyrzucone w swobodnej rozmowie”, unikali jego towarzystwa. Inni zauważyli, że po ukończeniu swego wielkiego dzieła, stracił orientację. Być może najgorszy moment nastąpił, gdy córka skarciła go za niewłaściwe zachowanie wobec jednej z jej 14-letnich koleżanek. „Wydaje się, że po kolacji, kiedy wziąłem zbyt dużo wina, byłem zbyt czuły”, napisał w swoim dzienniku, twierdząc, że nie ma wyraźnej pamięci o tym wydarzeniu.

Ostatnie lata Joswella były ponure. Pozostał w Londynie, oddając się hulankom i dziwkarstwu; jego zdrowie rujnowały powtarzające się infekcje weneryczne. Gnębiony długami zaciągniętymi na kształcenie dzieci i zakup ziemi w Ayrshire, skarżył się, że czuje się „bezsenny i marudny”. Zmarł w domu z powodu niewydolności nerek i mocznicy w wieku 54 lat. „Zwykłem czasem narzekać na jego burzliwość”, smucił się Malone, „ale teraz tęsknię i żałuję jego hałasu, jego wesołości i jego wiecznego dobrego humoru, który nie miał granic.”

Po jego śmierci reputacja Boswella poszła w rozsypkę. W dużej mierze dzięki druzgocącej krytyce eseisty Thomasa Macaulaya z 1831 roku, pisarza zaczęto uważać za cwaniaka, któremu w jakiś sposób udało się stworzyć godną biografię, odzwierciedlającą wielkość tematu, a nie autora. „Ze wszystkich talentów, które zwykle podnoszą człowieka do rangi wybitnego pisarza, Boswell nie miał absolutnie żadnego” – pisał Macaulay. Pogląd ten zaczął się zmieniać dopiero po tym, jak w latach dwudziestych XX wieku na światło dzienne wyszło wiele dokumentów Boswella, w tym jego dzienniki. Znaleziono je w irlandzkim zamku, dokąd zabrał je jeden z potomków; część z nich została upchnięta w skrzyni służącej do przechowywania sprzętu do gry w krokieta. Później odnaleziono jeszcze więcej dokumentów, w tym oryginalny rękopis Życia. Uniwersytet Yale rozpoczął publikację dzienników w 1950 roku, a pierwszy tom sprzedał się w prawie milionie egzemplarzy. Od tego czasu dzienniki pomogły Boswellowi wyjść z cienia Johnsona. „Czytamy go teraz” – mówi Iain Brown z Biblioteki Narodowej – „dla czystej przyjemności czytania Boswella”. To, co pisał i jak pisał, wciąż ma znaczenie. „Boswell nie tylko wymyślił biografię, jaką znamy – zauważa krytyk Charles Mc Grath – ale był też w istocie ojcem dziennikarstwa publicystycznego i na dobre i na złe stworzył wiele konwencji, które wciąż obserwujemy. Profil celebryty, historia mówiona, reportaż dokumentalny, reportaż podróżniczy, relacja z przyjęcia na wysokim szczeblu – lista form, które opanował lub wymyślił, ciągnie się w nieskończoność”

Nawet gdy reputacja Boswella ulegała rehabilitacji, Auchinleck popadał w ruinę. W połowie lat 60-tych, kiedy kolejny James Boswell odziedziczył dom, jego stan był tak zły, że nowy właściciel nie mógł sobie pozwolić na jego naprawę. Sprzedał go, a w 1999 roku został przekazany Landmark Trust, organizacji charytatywnej, która wynajmuje zabytkowe budynki urlopowiczom. Po wydaniu prawie 5 milionów dolarów na renowacje, trust otworzył Auchinleck dla nocujących gości dwa lata temu, co jest jak byłem w stanie zatrzymać się tam ostatniego lata.

Aby dostać się do domu, pojechałem z wioski Auchinleck w dół wiejskiej alei, przekroczył mały kamienny most i szczyt wzniesienia. Znalazłem tam piękną rezydencję stojącą samotnie w wiejskim otoczeniu. Nad wejściem zauważyłem misternie rzeźbiony fronton „strasznie obładowany ornamentami Trąbek & Maczug i diabli wiedzą czego”, jak zapisał inny gość w 1760 roku, a pod nim przestrogi Horacego o zachowaniu zrównoważonego usposobienia.

Odkrywanie na zewnątrz, na końcu stromej ścieżki natknąłem się na małą plażę na skraju rzeki Lugar, wolno płynącego strumienia. Po drugiej stronie, nad czarną wodą wznosił się klif. Uderzyło mnie, że Boswell zabrał Johnsona w to właśnie miejsce, a poruszony „romantyczną sceną” zwierzył mu się z historii swojej rodziny i opowiedział o swoim dalekim pokrewieństwie z królem Jerzym III.

Neil Gow jest miejscowym sędzią i obecnym przewodniczącym Auchinleck Boswell Society. W moim ostatnim dniu w Szkocji spotkałem go na dziedzińcu kościoła przy mauzoleum Boswella. Przystojny mężczyzna z błyskiem w oku, Gow wprowadził mnie do środka. Schylając głowy, zeszliśmy po kilku kamiennych schodach do ciemnej, łukowatej przestrzeni, gdzie dziewięciu Boswellów, w tym James, jego ojciec i Margaret, leżało w grobowcach za niedokończonym kamieniem. Jedna nisza była pęknięta; kiedy Gow skierował światło latarki przez otwór, zobaczyliśmy w środku czaszkę. Na innym nagrobku dostrzegłem inicjały J.B. „To tam jest” – powiedział Gow. W końcu, pomyślałem, dziedzictwo jednak zwyciężyło. Oto James Boswell, otoczony przez rodzinę – w tym ojca, którego nie mógł zadowolić, i żonę, którą tak często rozczarowywał. W śmierci ten niechętny Szkot dokonał tego, do czego nie mógł się zmusić za życia. Wrócił do domu na dobre.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.