Dwa lata po rozpoczęciu kryzysu finansowego środowisko biznesowe i szersza opinia publiczna wciąż zmagają się z dwoma fundamentalnymi pytaniami dotyczącymi kapitalizmu, które powinny pomóc ukierunkować i ukształtować sposób, w jaki myślimy o etyce biznesu. W zeszłym tygodniu omówiłem pierwsze z tych pytań: Jak bardzo powinniśmy wierzyć w kapitalizm? W tym tygodniu chciałbym omówić drugie: Ile wiary powinniśmy mieć w kapitalistów?
William F. Buckley, Jr, ikoniczna postać dla amerykańskich konserwatystów, powiedział, że od czasu do czasu odczuwa potrzebę zacytowania austriackiego byłego komunisty Willego Schlamm, który powiedział: „Kłopot z socjalizmem polega na socjalizmie. Kłopotem kapitalizmu są kapitaliści”. To powiedzenie było dla Buckleya przyjacielskim ostrzeżeniem dla zwolenników kapitalizmu. Cytował je zarówno po to, by zasygnalizować własną wiarę w fundamentalne zalety systemu wolnorynkowego, jak i po to, by zganić tych kapitalistów, których zachowanie nadaje mu złą sławę.
Buckley nie żył wystarczająco długo, aby zobaczyć rozwój kryzysu finansowego, ale podejrzewam, że czułby się zmuszony do zacytowania Schlamm w kilku punktach w ciągu ostatnich dwóch lat, zaznaczając takie wydarzenia, jak epickie rozwikłanie schematu ponzi Berniego Madoffa, ujawnienie, że prezes Merrill Lynch Jon Thain kupił dywan za 87,czy incydent z końca 2009 roku, kiedy to kilku prezesów z Wall Street stwierdziło, że nie mogą przybyć na zaplanowane spotkanie z prezydentem z powodu „niesprzyjającej pogody”, zaledwie rok po tym, jak rządowa akcja ratunkowa uchroniła ich przed dołączeniem do grona bezrobotnych.
Ale ze wszystkich tych wydarzeń, tym, które, jak podejrzewam, najbardziej wyróżniło Buckleya, było oburzenie związane z wypłatą premii Goldman Sachs za rok 2009.
Dla tych, którzy być może zapomnieli, Goldman znalazł się pod ostrzałem zeszłej jesieni, kiedy wydawało się, że firma jest na dobrej drodze do wypłacenia ogromnych premii za rok, w którym osiągnęła rekordowy zysk w wysokości 13,4 miliarda dolarów. (W oczach większości ludzi losy Goldmana i amerykańskiej gospodarki już wtedy przypominały trochę za bardzo „Opowieść o dwóch miastach”, ale sprawę dodatkowo komplikował fakt, że firma korzystała z dobrodziejstw zarówno okresu poprzedzającego kryzys, jak i jego następstw, polegając na bezprecedensowej pomocy rządowej.
Lloyd Blankfein, prezes Goldmana, wyraził „żal”, że firma „uczestniczyła w euforii rynkowej”, która przyczyniła się do wybuchu kryzysu i „nie podniosła odpowiedzialnego głosu”, kiedy stało się dla nich jasne, co się dzieje. Niemniej jednak, w wywiadzie, którego wkrótce zaczął żałować, Blankfein zdecydowanie bronił decyzji Goldmana i powiedział, że sukces firmy powinien być świętowany, ponieważ jest to znak, że świat finansów staje na nogi. „Wszyscy powinni być, szczerze mówiąc, szczęśliwi” – powiedział, twierdząc, że pomagając w utrzymaniu obrotów systemu finansowego, po prostu „wykonuje pracę Boga”
Odkładając na bok wszelkie pytania prawne dotyczące zachowania Goldmana, podejrzewam, że tym, na czym skupiłby się ktoś taki jak Buckley, jest głucha na ton jakość słów Blankfeina. W czasie, gdy wskaźniki ubóstwa, bezrobocia i przejęć hipotecznych wzrastały z powodu kryzysu, do którego Goldman się przyczynił i na którym skorzystał, Blankfein nie tylko próbował bronić swoich wysokich premii, ale także twierdził, że działalność jego firmy jest moralnie poprawna i zajmuje centralne miejsce w społeczeństwie. „System finansowy doprowadził nas do kryzysu”, oświadczył, „i wyprowadzi nas z niego.”
Cokolwiek by nie mówić o zaletach tych argumentów, należy je rozpatrywać na tle zdumiewającej utraty wiary Amerykanów w główne instytucje finansowe i ludzi, którzy nimi kierują. W rzeczywistości, sondaż Bloomberga w marcu stwierdził, że tylko 2% Amerykanów miało „bardzo korzystne” wrażenie o „Wall Street” lub „kierownictwie korporacji”, podczas gdy większość ankietowanych miała albo „przeważnie niekorzystne” lub „bardzo niekorzystne” wrażenie o każdym z nich.
Dla kogoś takiego jak Buckley, kiedy sposób, w jaki kapitaliści postrzegają samych siebie, ostro odbiega od poglądów ogółu społeczeństwa, powinno to być powodem do niepokoju, ponieważ może to prowadzić do tego rodzaju działań, które osłabiają wiarę ludzi w kapitalizm i podważają społeczne, polityczne i moralne przywództwo społeczności biznesowej. Buckley nazywał takie działania „instytucjonalnymi kompromitacjami” i uważał, że powinny one skłaniać liderów społeczności biznesowej do zadawania sobie trudnych pytań. Pytania te obejmują: Jaka jest rola biznesu w wolnym społeczeństwie? Co z ludźmi sukcesu w biznesie? Czy firmy mają obowiązki wobec społeczeństwa, które wykraczają poza prawo? Co one obejmują? Jakie cnoty zaszczepia praktyka biznesu? Jakie wady? I co to znaczy, jeśli odpowiedzi na te pytania udzielane przez ogół społeczeństwa znacznie się różnią od tych, których udziela elita biznesu?
Dla ludzi takich jak Buckley zmaganie się z takimi pytaniami pomogło biznesmenom szerzej docenić ich rolę w społeczeństwie i wzmocnić zachowania, które sprawiły, że ludzie przyjęli wolny rynek w biznesie i nie tylko. Jako takie, uzupełniają one pytania, które poruszyłem w moim ostatnim poście na temat mocnych i słabych stron systemu wolnorynkowego, pytania, które razem wzięte, mogą kształtować sposób, w jaki uczymy etyki biznesu w klasie.
Jak mogłyby wyglądać takie zajęcia? Zajmę się tym pytaniem w moim ostatnim poście.
John Paul Rollert uczy przywództwa i etyki biznesu w Harvard Summer School. Jest doktorantem w Komisji Myśli Społecznej na Uniwersytecie w Chicago, a jesienią ukończy Yale Law School.
John Paul Rollert uczy przywództwa i etyki biznesu w Harvard Summer School.