To onieśmielająca rzecz usiąść z nową płytą Baroness i spróbować zrozumieć jej kontury. Jest po prostu tak wiele do wzięcia pod uwagę. Ten metalowy zespół DIY z Savannah, który zmienił się w rozproszony kolektyw progresywnego rocka, jest zupełnie inną bestią niż wtedy, gdy w 2007 roku ukazał się Red, a każdy rowerowy posłaniec w West Philly nosił ich koszulki; lub gdy w 2009 roku ukazał się Blue, a hipsterzy złapali wiatr w żagle; lub gdy w 2012 roku Yellow & Green wyniósł ich na nowy poziom progresywnego uznania; lub gdy w 2015 roku nominowany do nagrody Grammy Purple zaprezentował zespół, który dosłownie przeszedł przez piekło i powrócił z opalizującymi riffami. Wraz z piątym albumem, Gold & Grey, zmiennokształtna formacja przekazuje nam najnowszy, postrzępiony rozdział w swojej ewolucji, którego słowa i nuty są podświetlone niczym średniowieczny manuskrypt. Demony wciąż kryją się na marginesach, ale boskość promieniuje.

Baroness przeżyli wiele muzycznych żyć, odkąd zespół po raz pierwszy powstał w 2003 roku i oszukał śmierć w 2012 roku, kiedy to straszny wypadek autobusowy wykoleił ich wspinaczkę i doprowadził do odejścia dwóch członków, perkusisty Allena Blickle i basisty Matta Maggioni. Siedem lat po tym traumatycznym wypadku, zespół doświadczył wiele uzdrowienia i rozwoju – zarówno zaplanowanego, jak i nieoczekiwanego. Proces ten został po raz pierwszy zbadany na Purple, ledwo zamkniętej ranie albumu, która skrywała pewną surowość ducha, a teraz, na Gold & Grey, dojrzał do akceptacji, blizny nadal są widoczne, ale wygładzone z czasem.

Dodanie nowej gitarzystki i wokalistki Giny Gleason uzupełnia skład, który obejmuje basistę Nicka Josta, perkusistę Sebastiana Thomsona oraz wokalistę i gitarzystę Johna Baizley’a (znakomitego artystę, który równie sprawnie posługuje się pędzlem jak kartką papieru). Nie jest łatwo być nowym dzieckiem w zespole, który ma za sobą tyle historii, ale Gleason pasuje do tego w sposób naturalny. Jej wokal w utworach takich jak dziwny, senny, zamykający album „Pale Sun” dodaje zarówno lekkości jak i głębi, i pięknie współgra z szczerym croon Baizley’a.

View More

Gold & Grey to nie do końca podwójny album, choć z pewnością flirtuje z tym pomysłem. Siedemnaście utworów obejmuje nieco ponad godzinę, z zaskakującą ilością różnic pomiędzy nimi. Syntezatory odgrywają ważną rolę, ale również staroświecka improwizacja; tutaj Baroness przekonuje, że ich różnorodne wpływy pięknie się łączą bez popadania w homogeniczność (lub samozadowoloną nudę), która pozostaje częstą wadą długich, progresywnych albumów. Druga połowa jest wyraźnie spokojniejsza i bardziej przerażająca niż bardziej bombastyczna pierwsza połowa, łagodnie przechodząc w bardziej melodyjne, a nawet akustyczne dźwięki. Post-rock, space rock, prog rock, psychodeliczny rock, grungy Alice in Chains-eyeing hard rock – to wszystko jest tutaj, a ponieważ to Baroness, to działa.

Album ledwo uniknął bycia nazwanym Orange; jako kolor, pomarańczowy oznacza przesycenie, optymistyczną jasność graniczącą z manią. Ostateczny tytuł jest o wiele bardziej odpowiedni, jako że Gold & Grey nie jest żadną z tych rzeczy; jego paleta jest wyciszona, mieszanka tonów ziemi i nieba. Jego jaśniejsze momenty są słoneczne, ale nie oślepiające; jego tempo generalnie kroczy środkową drogą, nawet w bardziej energicznych utworach, takich jak „Throw Me an Anchor”, z jego rozpryskującym się hałaśliwym syntezatorem, lub w ledwo powstrzymywanym acid freakout „Can Oscura”.”

Baroness nigdy nie bali się wielkich rockowych riffów, i zrobili miejsce dla gotowych do słuchania w radiu piosenek takich jak otwierający album „Front Towards Enemy” i „Broken Halo” (podbudowany niezwykle satysfakcjonującym klasycznym heavy metalowym stompem) na albumie zaśmieconym dziwniejszymi propozycjami. Bardziej dziwaczne utwory, takie jak cudowna, surowa akustyczna ballada „I’d Do Anything”, upiorny elektroniczny szum w „Blankets of Ash”, czy wilgotny minimalizm „Assault on East Falls” dodają tekstury i równowagi, zapewniając, że choć Baroness z pewnością dojrzeli, nadal są bardzo dziwni. Spitfire percussion w „Seasons” wskazuje na bardziej metalową przeszłość zespołu; jeden riff brzmi jak duchowy kuzyn „March of the Fire Ants” kolegów z Georgia Metal, którzy stali się luminarzami progresji – Mastodon. „Pale Sun”, ze swoimi space rockowymi fazerami i epickimi harmoniami wokalnymi, jest zarówno pierwotnym krzykiem, jak i znakiem tego, co ma nadejść.

Wszystko to jest dalekie od Baroness sprzed dekady, wyrzucającej z siebie sludgy doom salwy w przepoconych piwnicach. Gdybyś zamroził kriogenicznie fana z tamtych czasów i wręczył mu kopię Gold & Grey po rozmrożeniu, byłby bardziej niż trochę zdezorientowany. Na szczęście Baroness ufają nam, że będziemy rozwijać się razem z nimi.

Kup: Rough Trade

(Pitchfork może zarobić prowizję od zakupów dokonanych poprzez linki afiliacyjne na naszej stronie.)

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.